Metropolia Wielu Narodów – Saloniki

            Saloniki to drugie co do wielkości miasto współczesnej Grecji. Dźwięczna nazwa pochodzi od imienia księżniczki Tessaloniki, będącej siostrą Aleksandra Wielkiego.

Miejscowość ta o barwnej historii, do czasów Drugiej Wojny Światowej była oazą tolerancji w niespokojnym świecie. Wspólnie żyli tu i przyczyniali się do rozwoju Grecy, Macedończycy, Rzymianie, Słowianie, Żydzi, prawosławni i katolicy. Dziś z liczbą 320 tys. mieszkańców jest to ważny ośrodek biznesowo – przemysłowy, węzeł transportowy i ośrodek uniwersytecki południowej części Półwyspu Bałkańskiego. 

            Do miasta docieram pociągiem, którym wyruszyłem z Aten. Podróż trwa 6 godzin, jednak nie mogę powiedzieć aby czas dłużył się niemiłosiernie. Wśród pasażerów ujrzeć można różnorodne osoby. Od cudzoziemców, którzy na własną rękę postanowili poznać Grecję, młodych dwudziestoparolatków, starszą parę, czy rodzinę uchodźców zmierzających pewnie do któregoś z obozów.

Podróżując po Polsce za oknem zazwyczaj widzimy płaski krajobraz, hektary upraw rolniczych czy zajmujące niestety coraz mniej powierzchni lasy. Tymczasem w Grecji, ze względu na to, że w przeważającej części jest to górzysto – wyżynna kraina, widok za oknem jest daleko bardziej urozmaicony. Trasa Ateny – Saloniki biegnie bowiem przez pasmo wysokich i skalistych gór. Pociąg bieży niestrudzenie dolinami, tunelami czy brzegiem kilkusetmetrowych urwisk.

Późnym popołudniem wysiadam na salonickim dworcu kolejowym. Różnica 300 kilometrów w kierunku północnym daje się od razu wyczuć. Jest tu wyraźnie chłodniej, pochmurno, a z ciężkich chmur w pewnym momencie zaczyna padać deszcz. Choć to zaskakujące, kawałek dalej w kierunku północnym, znajdują się kurorty narciarskie. Różnice dostrzegam także w charakterze miasta. Na południu kraju spotkałem się z dużym chaosem i  nieuporządkowaniem, mając wrażenie, ze wiele rzeczy stoi i funkcjonuje prowizorycznie. Saloniki mają bardziej uładzony, można powiedzieć, europejski charakter. Mamy do czynienia z większym spokojem, biorąc oczywiście poprawkę na to, ze znajdujemy się w sferze południowo europejskiej.

            Początki Salonik datuje się na rok 315 p.n.e. Wpływ na jego dynamiczny rozwój mieli Rzymianie za panowania cesarzy Dioklecjana i Galeriusza. To do mieszkańców tego miasta dwa ze swoich listów napisał św Paweł. Po rozpadzie Cesarstwa dostało się ono w ręce Turków, następnie zostało odzyskane przez Bizancjum, sprzedane Wenecji, a dalej znów zdobyte przez Turków. W 1912 roku tereny te znalazły się w składzie niepodległej Grecji , a w czasie zawieruchy I Wojny Światowej, a dokładnie w roku 1917 Saloniki zostały zniszczone przez pożar, czyniąc bezdomnymi 50 tyś ludzi. Miasto odbudowano na bardziej współczesnym planie europejskim, niszcząc dawny układ ulic. W 1941 roku przyszedł kolejny wstrząs. Na obszar ten wkroczyli hitlerowcy, a w ciągu 3 lat wymordowano niemal 60 tys. Żydów zamieszkujących miasto i nazywających je „Drugą Jerozolimą”. W tym czasie działał w Salonikach prężny ruch oporu, a jednym z jego przedstawicieli był Polak – Jerzy Iwanow – Szajnowicz. Urodził się w Warszawie, a gdy miał kilka lat, jego mama wyszła za mąż za Greka, przeprowadzając się do Salonik. Tam trenował piłkę nożna, wodną i żeglarstwo. 1940 roku zgłosił się na ochotnika, by przyłączyć się do polskich partyzantów. Ostatecznie, pewnie ze względu na znajomość kilku języków, został wcielony do brytyjskiego wywiadu. Trzy razy został zatrzymany przez Niemców, a dwa razy udało mu się dać nogę. Co ciekawe, Niemcy chcieli go uwolnić, ale w zamian za uwolnienie niemieckich jeńców. Nie przystała na to strona aliancka, mimo iż na wymianę nalegał nawet grecki biskup, więc ostatecznie polski agent został rozstrzelany przez SS-manów.

Współcześnie Saloniki leżą na terenie zamieszkiwanym od wieków zarówno przez Greków i Macedończyków. Jedną z ważniejszych postaci historii tego rejonu jest oczywiście Aleksander Wielki, zwany Macedońskim. Choć nam może wydawać się to śmieszne, podobno do dziś zdarzają się spory i burzliwe dyskusje czy słynny władca był Macedończykiem, czy jednak Grekiem.  

            Idąc ulicami centrum trudno nie natrafić na ślady dawnych epok. W pewnym momencie wkraczam na obszerny plac. Na jego środku znajdują się odsłonięte ruiny. Pochodzą jeszcze z czasów rzymskich. Widok starożytnej architektury i stojących tuż obok współczesnych budowli każe na chwile się zatrzymać. Oczyma wyobraźni można zobaczyć jak wiele set lat temu wyglądała tutejsza codzienność.

Dalej docieram do kolejnego, mniejszego już placu. Znajduje się on naprzeciw Bazyliki Świętego Dymitra. Zatrzymuje się, by zrobić zdjęcie. Po chwili podchodzi do mnie jakaś babcia, mówiąc coś po grecku i wyciągając rękę. Nie trzeba być specjalnie błyskotliwym, żeby dojść do wniosku, że kobieta żebrze. Stwierdzam, że języka angielskiego nie zrozumie więc odmawiam w języku polskim, po czym ta gładko przechodzi na język rosyjski, uznając pewnie, ze jest najbardziej podobny do tego, który usłyszała przed chwilą. Bardzo rzadko daję żebrakom pieniądze. Uważam, że lepiej zapytać o kupienie czegoś do jedzenia, lub bezpośrednio wesprzeć instytucje zajmujące się pomocom takim osobom.

            Kościół, który stoi przede mną na pierwszy rzut oka wygląda dość niepozornie. Tymczasem jest to jeden z najważniejszych kościołów prawosławnych w Grecji. Wybudowano go w V w. w miejscu gdzie został pochowany św Dymitr, patron Salonik. Prawdopodobnie urodził się w roku 280, a na tym świecie nie zagościł zbyt długo, bo jakieś 25 lat. Jego rodzice byli wysoko postawionymi postaciami ówczesnych Salonik. Po śmierci ojca cezar postanowił powierzyć młodemu chłopakowi urząd konsula. Wyznaczył mu też zadanie zlikwidowania wszystkich chrześcijan w mieście. Nie wiedział jednak o jednym, dość istotnym fakcie. Dymitr od jakiegoś czasu sam był chrześcijaninem. Zamiast zatem wykonać rozkaz, rozpoczął gorliwe głoszenie chrystusowej nauki. Gdy wieść o tym dotarła do przełożonych, wtrącono młodzieńca do więzienia, a krótki czas później skazano go na śmierć. Jego szczątki pochowane są właśnie we wspomnianej Bazylice.

Na przestrzeni lat kilkukrotnie była niszczona i rozgrabiona. W czasach okupacji tureckiej była przekształcona na meczet. Warto zobaczyć nie tylko część główną świątyni, ale i podziemia, gdzie znajdują się krypty i pozostałości rzymskich łaźni. Według legend gdzieś pod tą świątynią znajdowało się miejsce, gdzie swoje ziemskie życie zakończył Dymitr. Krążąc pomiędzy ławkami, nawami i ikonami dostrzegam liczne prace porządkowe. Za kilka dni ma się tu odbyć ważna dla kościoła prawosławnego uroczystość. Zgiełk pracy nie przeszkadza jednak pewnej kobiecie w skupieniu, oderwaniu myśli i skierowaniu swojej uwagi ku sferze duchowej.

            Dzielnicą, która robi na mnie największe wrażenie jest Ano Poli czyli Górne Miasto. Stanowi ona wyraźny kontrast dla dolnej i bardziej nowoczesnej części miasta. Kiedyś miał tu znajdować się Akropol podobny swoimi funkcjami i charakterem do tego znajdującego się w Atenach. Dziś dzielnica słynie z dawnych, wręcz zabytkowych domostw. Uchowały się, ponieważ znajdującej się na wzgórzu okolicy nie dosięgnął wielki pożar z roku 1917. Idąc krętymi, wąskimi i pustymi uliczkami przyglądam się architekturze niemalże wyjętej z dawnych baśni i legend. Wiele z nich jest zadbanych i kolorowych, ale spora część to rozpadające się rudery, z których  wystają druty, bezładnie zwisają kable, a drzwi wyglądają tak, że mocniejszy podmuch wiatru z łatwością mógłby je wyważyć.

Zawiłe drogi prowadzą mnie do znajdującej się na szczycie wzniesienia fortyfikacji. Jest to bizantyjska twierdza zwana Eptapyrgion. Musiała być funkcjonalna i solidna, ponieważ w znakomitym stanie zachowała się do dzisiaj. Można do niej wejść za darmo, ale w odróżnieniu od porywistego wiatru towarzyszącemu mojemu zwiedzaniu, nie jest to atrakcja porywająca. Z radością przypominam sobie, że mam w kieszeni kurtki zimową czapkę, którą miałem w Polsce, gdzie właśnie panuje jesień. Nie spodziewałem się, że przyda mi się w tym południowym kraju.

W środku fortecy zobaczymy jedynie dziedziniec i skromne pomieszczenie, w którym niegdyś była cela więzienna. Na tym miejscu największe wrażenie robi panorama miasta. Widać jak rozległa jest aglomeracja rozłożona szeroko wokół Zatoki Salonickiej.

            Dostrzegam dwójkę młodych ludzi i podchodzę aby zapytać czy da się wejść do środka.  Dziewczyna ma na imię Maria. Ma szczupłą sylwetkę, przyjazne usposobienie i typowo południową urodę. Biaggio z kolei to krępy Neapolitańczyk o szerokim uśmiechu. Poznali się na wymianie studenckiej, a że Włochy leżą blisko Grecji, Biaggio postanowił odwiedzić swoją koleżankę. Po chwili rozmowy zostaję zaproszony do wspólnego spacerowania ulicami Salonik.

Po drodze wchodzimy do nie rzucającej się w oczy, ale popularnej wśród studentów knajpy. Maria prosi o kawę, we mnie chyba odzywa się słowiańska natura i bez skrępowania postanawiam zamówić sobie jedną małą lufę greckiego piwa. Biaggio po chwili wahania idzie w moje ślady. Rozmawiamy o przyczynach greckiego kryzysu. Dowiaduje się, że jego genezy należy szukać już w latach 80 – tych. Grecy często żyli ponad stan, wypłacali sobie wysokie pensje, nie mieli świadomości tego, że pieniądze warto oszczędzać. Postawa ta szła w parze z niezbyt wielkim zapałem do pracy. Ponadto, gdy Grecja postanowiła kandydować do Unii Europejskiej, przedstawiła fałszywe papiery, które wskazywały, że gospodarka jest w lepszym stanie niż w rzeczywistości. Postawa taka miała krótkie nogi i jakiś czas później państwo zaczęło mieć poważne problemy finansowe. Gdy zachodni inwestorzy zorientowali się w sytuacji, postanowili ewakuować się z tonącego, greckiego okrętu, co jeszcze bardziej pogłębiło zapaść. Przedsiębiorstwa bankrutowały, a ludzie zaczęli tracić pracę. Zapewne to było przyczyną porzuconych placów budowy i zamkniętych od dawna sklepów, które niejednokrotnie widziałem podróżując po tym kraju. W pewnym momencie dług narodowy przekroczył 200 mld euro. Dziś wydaje się, że Grecja wychodzi z kryzysu. Sytuacja jednak nadal nie jest stabilna, przyszłość niepewna, a 1/5 Greków i tak nie płaci podatków, bo ich na to nie stać.

            Schodzę ku dolnej części miasta, która znajduje się bliżej akwenu morskiego. Charakterystycznym punktem okolicy jest Biała Wieża. Nie ma imponujących rozmiarów. Ma wysokość 34 metrów i średnicę 10. Trudno jednak ja przeoczyć. Mocno kontrastuje ze współczesnymi zabudowaniami oraz pobazgranymi przez graficiarzy murami. Budynek ten nie ma jednak zbyt chlubnej przeszłości. Wybudowany został przez Turków w XV wieku i pełnił rozmaite funkcje. Był to fort, budynek garnizonowy, a także więzienie. To właśnie tu w roku 1826 stracono wielu buntowników przeciwnych sułtanowi Mahmudowi II. Dlatego później nadano jej przydomek Krwawa Wieża. Po odzyskaniu niepodległości w roku 1912, na znak zostawienia za sobą przykrej przeszłości, wieżę przemalowano na kolor biały i nazwano, jakże oryginalnie, Białą Wieżą. Dziś znajduje się tam, nieszczególnie dla mnie ciekawe, muzeum historii Salonik i kultury biznatyjskiej do którego można wejść za symboliczna opłatę 2 euro (mowa o dniu w którym tam wszedłem) oraz punkt widokowy na nadmorską dzielnicę.

            Bardziej współczesnym miejscem, które zapada mi w pamięci jest część portowa. Dawniej znajdowały się tu magazyny, doki i cały zestaw różnych budynków i maszyn związanych z przemysłem morskim. Nie znając się na tych zagadnieniach odpuszczę sobie opis portowej infrastruktury. Świetnym jest jednak to, że wszystkie te stare i podniszczone budynki, ktoś postanowił odnowić i przywrócić im funkcjonalność, ale w innym niż dawniej znaczeniu. Dzisiaj bowiem zajęte są przez różne restauracje, bary na wolnym powietrzu, a nawet Muzeum Fotografii i Galeria Sztuki Nowoczesnej. Całość robi fantastyczne wrażenie i mimo chłodnego jak na Grecję wieczoru (12-15 stopni C) zbiera się tutaj sporo młodych osób.

            Saloniki w moim odczuciu nie zaliczają się do najpiękniejszych miast świata. Mimo to ze względu na połączenie starożytności i współczesności, barwną historię i wyluzowany styl bycia mieszkańców nie mogę powiedzieć, że spędzony tam czas był zmarnowany. Dzisiaj kiedy często słyszę o kłótniach wszystkich ze wszystkimi na każdy możliwy temat, sięgam pamięcią do Salonik. Robię tak dlatego, ze przez wiele wieków, razem mieszkali tu zgodnie ludzie różnego pochodzenia czy religii. Warto zatem byłoby czasem sięgnąć do tych dawnych wzorców.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

https://moimrytmem.pl/newsletter/