
Montserrat – duchowe serce Katalonii
Zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Barcelony znajduje się miejsce z bogatą historią, duchowym dziedzictwem i bajecznymi krajobrazami. To klasztor Montserrat. Czy warto się tam wybrać?
Barcelona to jedno z najpopularniejszych i najchętniej odwiedzanych miast w Europie. Zasługę w tym ma nie tylko słynny klub piłkarski, ale i bogata tradycja, kultura czy przyjemny, ciepły klimat. To prawda, że ulicami tego miasta można by krążyć wiele godzin bez konkretnego celu. Mając jednak świadomość ile ciekawych miejsc znajduje się w okolicy, miałbym poczucie samoograniczania się. Poza tym zbyt długie przebywanie w obrębie dużego miasta nieco mnie męczy. Właśnie dlatego pewnego marcowego poranka ulicami skąpanego w słońcu miasta ruszam w stronę Placa Espanya. To stamtąd rusza linia kolejowa R5, którą z Barcelony dotrę do miejscowości Monistroll de Montserrat. Ta znajduje się już tylko kilka kilometrów od zawieszonego na skałach kompleksu klasztornego Montserrat. Jazda trwa trochę ponad godzinę. Grono współpasażerów zdecydowanie międzynarodowe. Mijamy szereg niewielkich miasteczek i spokojnych wiosek. Im bliżej celu, tym tory coraz bardziej wiją się pomiędzy wzniesieniami.
Monistroll de Montserrat
Są trzy możliwości dotarcia ze stacji kolejowej do katalońskich monastyrów. Pierwsza z nich to dojazd kolejką szynową Cramallera de Montserrat. Druga to położona nieco dalej kolejka linowa. Ja jednak nie byłbym sobą gdybym nie wybrał trzeciej opcji jaką jest łagodna wspinaczka i dojście na miejsce na własnych nogach. Na dworcu pytam dziewczynę pracującą w tamtejszej obsłudze o drogę. Krótko i konkretnie wyjaśnia mi którędy muszę się udać. Szybko zostawiam za sobą wąskie i leniwe ulice miasteczka i wchodzę na górski szlak.


Na górskim szlaku
Aura jest bardzo przyjemna. Słońce mocno przygrzewa, a lekka kurtka już dawno powędrowała do plecaka. Początkowo trasa wiedzie pomiędzy śródziemnomorskimi krzewami. Trzeba pokonać kilka, niezbyt wymagających progów skalnych. Szybko nabieramy wysokości. Następnie szlak nieco się wypłaszcza, rozszerza się, a nawierzchnia zmienia na szutrową. To pomaga utrzymywać stałe tempo. W pewnym momencie przystaję by podziwiać górską panoramę. Pod sobą widzę miasteczko Cramallera. Po prawej stronie majaczą przedmieścia Barcelony, która znajduje się w odległości około 50 kilometrów. Z lewej, daleko na horyzoncie, dostrzegam ośnieżone szczyty Piernejów. Dzieli mnie od nich pewnie 80-100 kilometrów. To zadziwiające, że na tak stosunkowo niewielkim obszarze w jednym miejscu można wygrzewać się na plaży, a w innym trzeba pomyśleć o czapce, kurtce i zimowych butach.

Stopień trudności trasy przypomina niższe pasma polskich gór. Jest kilka bardziej wymagających fragmentów, jednak mając nienajgorszą kondycję, nikt nie powinien mieć trudności z 2-3 godzinnym spacerem. Co nie znaczy, ze wycieczkę można potraktować lekceważąco. Zapas picia, jedzenia i odpowiednie ubranie na pewno się przydadzą. W drodze spotykam parę młodych Amerykanów. Wybrali się w podróż po Europie, a dziś w Katalonii, krzyżują się nasze trasy. Wymieniamy się podróżniczymi doświadczeniami i wrażeniami z Hiszpanii.

W cieple śródziemnomorskiego słońca docieram do celu. Cały kompleks robi na żywo 100 razy lepsze wrażenie niż na turystycznych fotografiach. Wszędzie jest pełno ludzi z najrozmaitszych miejsc na mapie świata. Atmosfera zapada w pamięć. Klasztor to nie tylko miejsce modlitwy, ale i spotkania różnych kultur i narodów. Szybko dostrzegam, że dla sporej części niezwykle ważna jest też strawa, ale niekoniecznie ta duchowa czy kulturowa.

Duchowe i kulturowe dziedzictwo
Historia klasztoru jest związana z figurą Matki Bożej z Dzieciątkiem. Jej potoczna nazwa to Czarnulka i jest Ona uważana z patronkę Katalonii. Według legend figurę wyrzeźbił św Łukasz Ewangelista, a na terenie Hiszpanii znalazła się dzięki św Piotrowi. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. Później, w czasie najazdów muzułmanów, została ona skradziona i przez długi czas ukryta w niewiadomym miejscu. W IX wieku została odnaleziona w jednej z tutejszych grót. To zainspirowało lokalnych benedyktynów, aby w miejscu tym wybudować kaplicę. Kaplica stopniowo się rozrastała, aż w końcu wyewoluowała w klasztorny kompleks jaki możemy dzisiaj podziwiać. Inne źródła wskazują, że rzeźba pochodzi z XII wieku. To wszystko jednak sprawa drugorzędna. Istotna jest wartość duchowa, jaką dla tutejszych ludzi ma figura i klasztor.
Dłuższą chwilę kręce się po okolicy po czym ruszam do znajdującej się w centralnym punkcie bazyliki. Okazuje się, że wejście jest płatne. Stojąca przy wejściu pani ochroniarz mówi, żebym pobrał aplikację i kupił bilet online, a wtedy cena będzie niższa. Odpalam zatem internet i próbuję zastosować jej wskazówki. Obsługa różnych aplikacji i elektroniki nigdy jednak nie była moją mocną stroną. Próbując ogarnąć takie rzeczy wyglądam jak orangutan rozwiązujący łamigłówkę. Po kilku nieudanych próbach wracam, żeby kupić wejściówkę stacjonarnie. Pani ochroniarz dyskretnie spogląda na lewo i prawo i widząc, że poza nami nikogo nie ma, każe mi wejść za darmo. Myślę sobie, że to pewnie jeden z przykładów hiszpańskiego luzu. Tego samego, który pozwala przejść na czerwonym świetle, nawet jeśli w pobliżu stoi policyjny radiowóz.
Burzliwe dzieje
Znajdujący się na wysokości 720m n.p.m. kompleks został wybudowany w X/XI wieku. Kilka razy trzeba było go rozbudowywać. Działo się tak na skutek potrzeby przyjmowania coraz większej liczby przybywających pielgrzymów. Krach przyszedł w XIX wieku. Wszystko zostało zniszczone w wyniku wojen z Napoleonem. Zakonnicy co prawda wkrótce wrócili, ale dobra passa długo nie trwała. Nie minęło 100 lat, a miejsce miały 2 wojny światowe orz dyktatura generała Franco. Dyktatorowi dosyć dalekie były ideały miłości bliźniego. Klasztor był i do dzisiaj jest miejscem ważnym dla kształtowania się tożsamości Katalończyków. Z kolei Franco nienawidził wszelkich przejawów niezależności. W czasach gdy był u władzy, w Katalonii zamordowano aż 20 tyś duchownych i około 500tys. ludzi w ogóle. Dopiero śmierć generała sprawiła, że mnisi znów mogli swobodnie pracować.


Odrobina trekkingu
Jeśli czas pozwala, warto oddalić się od klasztornych budowli i powędrować okolicznymi szlakami. A jest ich tutaj sporo. Jeśli ktoś, podobnie jak ja, nie czuje się dobrze przebywając długo wśród tłumów, będzie to idealne rozwiązanie. Trekingowe trasy są bardzo malownicze. Nie są jednak specjalnie trudne i poza dobrą kondycją, nie wymagają specjalistycznych umiejętności. Mógłbym długo tutaj wędrować, ale słońce zbliża się coraz bardziej do linii horyzontu. Nie chcąc, aby na górskiej trasie zaskoczył mnie mrok, decyduje się na powrót kolejką linową. W zaplanowaniu wędrówki przydatna będzie hiszpańska strona w języku angielskim, gdzie umieszczono opisy poszczególnych szlaków. Link tutaj:

Czy warto się tutaj wybrać? Jeśli zawędrujemy do Kataloni i pozwalają na to czas i środki, odpowiedź brzmi: zdecydowanie. Nawet nie chodzi tylko o architektoniczne czy duchowe wrażenia, ale o baśniowe widoki, które cieszą oko gdziekolwiek się rozejrzymy. Co warto zauważyć, dotrze tutaj zarówno wysportowany gość, jak i babcia, która narzeka na kolana. Jeśli ktoś nie jest w stanie dotrzeć na własnych nogach, zawsze może wsiąść do którejś z kolejek. Tak czy inaczej, jestem przekonany, że będzie to świetny dzień pełen wrażeń i pięknych widoków.

