Największe muzeum świata – Valetta

Stolica Malty to jedno z tych miejsc, którego charakter nie zmienia się od wieków. Zapraszam do Valetty.

Malta to jedno z najmniejszych państw w Europie. Jest archipelagiem wysp położonym na środku Morza Śródziemnego, około 80 kilometrów na południe od Sycylii. Na stałe zamieszkane są dwie wyspy – Malta i Gozo. Całkowita liczba obywateli to jakieś 520 tysięcy osób. Sama wielkość głównej wyspy jest porównywalna z wielkością dużego, polskiego miasta.

To kraj o bardzo bogatej historii i tradycji sięgającej 7000 lat. Nie brak tu ruin świadczących o istnieniu starożytnych cywilizacji. Wyspy miały na przestrzeni lat wielu „właścicieli”. Byli to Fenicjanie, Rzymianie, Arabowie, Kawalerowie Maltańscy czy Wielka Brytania. Dopiero w latach 60—tych XX wieku pełnia władzy znalazła się w rękach Maltańczyków. Dzisiejsza Malta to jedno z państw należących do Unii Europejskiej o dobrze rozwiniętej gospodarce, której główną gałęzią jest turystyka.

Wyspy można uznać za obszar nizinny ze względu na to, ze najwyższy punkt nie przekracza 300m n.p.m. Teren jest jednak dość falisty, a miejscami wręcz pagórkowaty. Wędrując na piechotę bądź rowerem można czasem dostać zadyszki zwłaszcza jeśli idąc ostro nachyloną drogą świeci na nas słońce, które nagrzewa powietrze powyżej 30, a w środku lata nawet do 40 stopni. Teren jest zbudowany z wapieni koralowych. Są to więc po prostu szczątki koralowców, które przez miliony lat osadzały się w morskiej toni, a po obniżeniu się globalnego poziomu mórz, stały się wyspami na których szybko zaczęły pojawiać się rośliny i docierać zwierzęta. Na lądzie nie spotkamy jednak wielkiej różnorodności gatunków zwierząt. Dostęp z kontynentu był mocno utrudniony więc nasi bracia mniejsi trafili tu głównie razem z ludźmi. Co ciekawe nie ma tu stałych rzek, ani źródeł skąd można pobierać wodę pitną. Żeby zapewnić odpowiednią jej ilość konieczne jest odsalanie wody morskiej.

Jeśli ktoś źle czuje się jesienią i zimą powinien rozważyć przeprowadzkę do tego kraju. Według meteorologicznych statystyk liczba słonecznych dni przekracza 300, a w najchłodniejszej porze roku temperatura rzadko spada poniżej 10 stopni. Nic dziwnego, że niektórzy obywatele z bogatszych krajów Europy urządzili tu swoje zimowe rezydencje.

W październikowe przedpołudnie siedzę w Airbusie A320, który właśnie ląduje na lotnisku Malta Luqa. Po kilku minutach powietrzny autobus zatrzymuje się, drzwi zostają otwarte, a do środka natychmiast wdziera się upalne powietrze. Sweterek, który miałem na sobie jeszcze 3 godziny temu w Polsce, tutaj okazuje się zupełnie niepotrzebny. Na otwartej przestrzeni lotniska szybko dostrzegam, że gdziekolwiek bym się nie obejrzał, bliżej lub dalej widać budowlane dźwigi. Nowe budynki powstają tu szybko i w dużych ilościach. Przyczyną jest szybki rozwój gospodarczy, a zwłaszcza branży turystycznej. Dawniej głównym źródłem dochodu był przemysł stoczniowy czy obecność wojsk brytyjskich. Wraz z wejściem do Unii Europejskiej ciężar przejęła szeroko rozumiana działalność finansowo – biznesowa oraz turystyka. Swoje siedziby ma tu wiele międzynarodowych firm, a z roku na rok przybywa coraz więcej turystów. Efektem jest wznoszenie kolejnych biurowców i hoteli. W ten sposób betonowa dżungla zajmująca już teraz dużą cześć wyspy, rozrasta się dalej. Może to dobrze, ze jestem w tym kraju właśnie teraz. Za ileś lat miejsce to może się mocno skomercjalizować, a bardziej dzikie i oddalone od głównego nurtu turystyki miejsca zostaną zepchnięte na margines świata, któremu ciągle czegoś mało.

Następnego dnia, po 20 minutowej podróży autobusem, który dzielnie przedzierał się przez wąskie i zatłoczone uliczki wysiadam na głównym dworcu Malty. To miejsce jest głównym węzłem komunikacyjnym na wyspie. Od świtu do późnych godzin tłum w którym mieszają się lokalsi z cudzoziemcami, bogaci z biednymi, maszeruje we wszystkich możliwych kierunkach. Jedni zmierzają do pracy, a inni na jakąś epicką plażę o której przeczytali w przewodniku. Moim celem jest eksploracja Valetty – stolicy Malty. Miasto zajmuje powierzchnie jedynie 0,8 km2 i w rzeczywistości jest częścią aglomeracji zajmującej północno – wschodnią część wyspy. Zabudowa jest tak gęsta, że nie jestem w stanie rozpoznać gdzie leży granica pomiędzy miastami czy poszczególnymi jednostkami administracyjnymi. To właśnie w tej części wyspy mieszka ponad połowa jej mieszkańców, a gęstość zaludnienia wynosi 3300 osób na kilometr kwadratowy.

Największe muzeum

Nie będzie przesadą jeśli powiem, że w Valeccie mamy do czynienia z największym nagromadzeniem zabytków na kilometr. Jest tu ich około 320, dzięki czemu stolica jest nazywana muzeum pod gołym niebem. Budowę miasta rozpoczęto w roku 1566 gdy rycerski Zakon Maltański wraz ze stojącym wtedy na jego czele mistrzem Jean’em de la Valette uznali te część Malty za dogodną pod budowę fortu i odparcie ewentualnych ataków, tworząc jednocześnie skarbnicę architektury i sztuki. Nic dziwnego, że w roku 1980 została wpisana do światowego dziedzictwa Unesco. Valettę przecina szereg wąskich ulic krzyżujących się pod kątem prostym. Na wielu z nich zauważam charakterystyczne schody o nietypowo długich stopniach. Miało to swój cel. Taka konstrukcja ułatwiała poruszanie się konno lub w zbrojach po tym pagórkowatym terenie.

Przez obszerny plac na środku którego znajduje się Fontanna Trytona ruszam ku głównej bramie miasta. Słońce ostro świeci, a światło dodatkowo odbija się od jasnego podłoża, nie dając odpocząć moim oczom, które bacznie obserwują okolicę. Z podjeżdżających co chwilę autobusów wysiada rzesza ludzi, która jak rzeka podąża by za chwilę zniknąć w labiryncie utworzonym przez fortyfikacje i zabytkowe kamienice. Miałem okazję być w różnych miastach i zawsze zwracało moja uwagę to, że na dworcach było widać bezdomnych. Tymczasem tutaj jest ich bardzo niewielu. Jeden z nich siedzi na wózku inwalidzkim zajmując strategiczna pozycję czyli tam, gdzie wysiada najwięcej ludzi. Spoglądam na wnętrze jego dłoni i zauważam, że tego poranka utarg nie jest zbyt duży. Pan ten jest też osobą dość mobilną, ponieważ kilka dni później widziałem go przemierzającego na wózku ulicę znajdującą się w innej części wyspy. To ciekawe, że podczas pobytu prawie w ogóle nie dostrzegam bezdomnych, naciągaczy czy sklepowych pijaczków. Takie zjawiska są tu znikomym procentem. Rozmyślam nad tym zagadnieniem i wyciągam dwa wnioski. Pierwszy z nich to wysoki poziom gospodarki, który eliminuje biedę i bezrobocie. Drugi to niewielka ilość mieszkańców. Tutaj każdy jest czyimś znajomym lub rodziną, a znani z chęci pomocy i południowego temperamentu Maltańczycy nie pozostawią swojego człowieka w potrzebie.

Fontanna Trytona to dobry punkt startowy aby rozpocząć zwiedzanie. Zbudowana została w roku 1959. Konstrukcja to trzech siłaczy podtrzymujących metalową misę. Dzieło wykorzystywano w różny sposób przy okazji różnych świąt i wydarzeń. Na misie występowali muzycy, prezentowali się rozmaici artyści, znalazł się również śmiałek, który wjechał na nią motocyklem po specjalnie wybudowanej rampie. Wszystkie te wyczyny mocno osłabiły fontannę i w roku 1978 misa spadła. A może to podtrzymujący ją herosi zaniedbali trening na siłowni?

Kieruję się na południe i przechodzę obok nowoczesnego gmachu maltańskiego parlamentu, który mimo odmiennego stylu dobrze wpasowuje się w krajobraz. Po chwili docieram do eleganckiego budynku zwanego zajazdem Zajazdem Kastylijskim. Dawniej mieszkali tu Kawalerowie Maltańscy pochodzący z terenów dzisiejszej Hiszpanii i Portugalii., dziś służy głównie jako miejsce pracy premiera. Oprócz tej na terenie Valetty wybudowano jeszcze 7 innych zajazdów czyli tzw. Auberges. To nic innego jak kwatery w których mieszkali rycerze, gdzie mogli odpocząć, zjeść czy przyjąć strudzonych wędrowców i pielgrzymów Każda odpowiadała jednej grupie narodowościowej. Swoje miejsce mieli tu zatem wspomnieni Hiszpanie czy Portugalczycy, ale i Włosi, Francuzi, Niemcy i paru innych. Polaków o ile wiem nie było.

Ogrody Barakka

Moją uwagę zwraca mała ilość zieleni. Rozwój bujnego drzewostanu jest tu utrudniony ze względu na klimat oraz słabą jakość większości gleb. Ponadto podążając arteriami Valetty trzeba pamiętać, że miasto miało głównie funkcję obronną. Nie było zatem zbyt wiele miejsca i środków na wytyczanie obszernych parków. W pewien sposób udało się temu zaradzić. Architekci Valetty zaprojektowali bowiem dwa nieduże ogrody czyli Górne i Dolne Ogrody Barrakka. Wchodzę do tych pierwszych. Z jednej strony otacza mnie ład, porządek, kolorowe kwiatki, ławki i dobre zagospodarowanie terenu. Z drugiej panujący tu zgiełk skutecznie uniemożliwia poczucie się jak w Ogrodach Edenu. Ktoś opija się piwem w znajdującym się nieopodal barze. Kawałek dalej wrzeszczy mały dzieciak. Przy punkcie widokowym trwa przepychanka pomiędzy Anglikami, Chińczykami i kimś tam jeszcze, by zdobyć jak najlepszą pozycję do wykonania zdjęcia. Ta mała bitwa o pozycję jest po części zrozumiała gdyż rozciąga się stąd malowniczy widok na port i maltańskie Trójmiasto, ulokowane po przeciwnej stronie zatoki, którą co jakiś czas przemierzają mniejsze i większe statki czy kolosalnych rozmiarów, luksusowe, oceaniczne liniowce. Ponoć nad ogrodami w dawnych czasach wzniesiony był dach. Został on jednak zniszczony w czasie powstania księży. W 1773 roku nowym przywódcą Kawalerów Maltańskich został Francisco Ximenes de Texada. Ten jednak nie zyskał sobie wielu przyjaciół. Krótko po objęciu urzędu uznał, że skarb Zakonu jest mocno uszczuplony. Zaczął więc na różne sposoby ściągać znaczną ilość pieniędzy od zwykłych obywateli oraz duchowieństwa niezrzeszonego w Zakonie. Sytuacja zaogniła się na tyle, że wybuchło powstanie, którym dowodził wojowniczy kler. Szybko jednak zostało stłumione, a większość duchownych skazanych na więzienie bądź zesłanie. Założyciel Kościoła powiedział wprawdzie, że posyła swoich ludzi jak owce między wilki jednak księża uznali, że także owca musi czasem spuścić głowę i na owe wilki ruszyć z impetem.

Poniżej ogrodu znajduje się dawna bateria armatnia, która codziennie o 12 i 16 oddaje salwę honorową. Czasami także w innych godzinach, gdy akurat przepływa któryś z wielkich liniowców. To właśnie zbliżające się południe sprawia, że krzywa zagęszczenia turystów wystrzeliwuje w górę jak F-16 poderwane w trybie alarmowym. Piętnaście minut wcześniej rozpoczyna się musztra „żołnierzy” ubranych w dawny strój wojsk brytyjskich. W rzeczywistości są pracownikami lokalnego muzeum. Dokładnie w południe rozlega się słyszalny na kilka kilometrów huk wystrzału, po czym międzynarodowy tłum rozchodzi się we wszelkich możliwych kierunkach, by dotrzeć do kolejnych punktów zaznaczonych na turystycznej mapie Valetty. Historia armat sięga czasów gdy wyspą rządził zakon szpitalników, a ich rola przez większość czasu była „pokojowa” raz po raz oddając honorową salwę tak jak ma to miejsce i dziś. Wykorzystane w walce były jedynie podczas oblężenia tureckiego, walk maltańsko – francuskich czy II Wojny Światowej.

Po pirotechnicznym pokazie oddalam się od tłumu i idę wąskimi, ocienionymi uliczkami przyglądając się charakterystycznej architekturze. Niemal wszystkie budynki mają ten sam piaskowy odcień. Nic dziwnego, skoro w większości wybudowane są właśnie z piaskowca. Przyczyna jest prosta. Innego budulca właściwie na tutejszych wyspach nie ma. Tu, w Valeccie, otaczają mnie wysokie kamienice. Niektóre zachwycają swoim stanem technicznym, innym w najbliższym czasie przydałby się generalny remont. Tym co je wyróżnia jest również duża ilość kolorowych zdobień oraz rzucające się w oczy balkony. Ich tradycyjna nazwa to gallarias. Podobno tradycja budowania takich balkonów przybyła tutaj z krajów arabskich. Są to doskonałe punkty z których można obserwować toczące się w okolicy życie. Gdyby ten element przenieść na polskie podwórko, podejrzewam, że na takich balkonach sporo czasu spędzałyby osiedlowe starsze panie. Coś chyba w tym jest, bo założeniem maltańskich balkonów jest zasada „widzieć i nie być widzianym”. Służyły kobietą jako ochrona ich prywatności z jednoczesną możliwością obserwacji życia publicznego. Wiele mieszkań w tutejszym starym budownictwie jest trochę ciasna. Dodanie do planu mieszkania balkonu jest więc także sposobem na zwiększenie jego małej powierzchni.

Kolejna rzecz specyficzna dla tego miejsca to sposób numerowania domów, a właściwie jego brak. Przyzwyczajeni jesteśmy, że w naszym kraju jak i w wielu innych miejscach każdy dom ma swój numer. Na Malcie system ten wprowadzono niedawno. Znacznie częściej spotyka się nadawanie swoim domostwom nazw. Ponieważ wielu mieszkańców wyspy przywiązanych jest do katolickiej tradycji oraz sympatyzuje z Wielką Brytanią, wiele domów ma nazwy religijne bądź anglofilskie. Idąc wzdłuż ulicy nie mijam zatem numerów 10, 11, 12 i tak dalej. Zamiast tego przechodzę kolejno obok domu św Józefa, domu Świętej Rodziny czy domu Najświętszego Serca Pana Jezusa.

W pewnym momencie docieram do kolejnego z ogrodów Valetty. Są to Dolne Ogrody Barrakka. Przez chwilę mam wrażenie, że znalazłem się w starożytnym Rzymie. Przed sobą dostrzegam budynek który kojarzy mi się z romańskimi świątyniami wybudowanymi ponad 2000 lat temu. Tymczasem monumentalna konstrukcja ma nieco ponad 200 lat. Jest to grobowiec brytyjskiego admiarała Aleksandra Balla. Zmarł w roku 1809 i w swoim życiu uczynił dla Maltańczyków wiele dobrego czym zasłużył sobie na trwający do dziś szacunek.

Ludzie jest tu zdecydowanie mniej, a wędrowcom szybko udziela się atmosfera leniwego popołudnia. Chaos został daleko w tyle. Ktoś siedzi na ławce rozmawiając przez telefon. Od strony morza delikatnie wieje morskie powietrze. Ładna dziewczyna w czerwonej sukience odpoczywa sobie w cieniu kolumny jakiejś dawnej fortyfikacji. Ja też chowam się przed ciepłem. Widzę jak daleko na morskim horyzoncie, być może do Afryki, płynie kolumna olbrzymich towarowych statków budząc moje skojarzenia z kolumnami tirów na autostradzie. Słońce mocno przygrzewa i gdyby nie czapka z daszkiem, moja krótko przystrzyżona glaca szybko zaczęłaby świecić na czerwono niczym odzienie widzianej przed chwilą niewiasty.

Nieco dalej znajduje się Dzwon Pokoju. Monument wznosi się przy zatoce Grand Harbour mocno kontrastując ze starymi, portowymi budkami o wyblakłych kolorach, które to znajdują się poniżej. Wzniesiono go w roku 1992, by upamiętnić wszystkich tych, zarówno wojskowych, jak i cywilów, którzy zginęli w czasie II Wojny Światowej. Poległych było niemało, bo przynajmniej 1,5 tys. Gdy dziś słońce przyjemnie grzeje na błękitnym niebie i ludzie leniwie maszerują, trudno uwierzyć, że wcale nie tak dawno temu, miały tu miejsce dantejskie sceny i działy się ludzkie dramaty. Oby bijący codziennie o 12 dzwon zawsze przypominał tutejszym obywatelom jak i licznym cudzoziemcom o uniwersalnych wartościach jakimi są pokój i dobro.

Brytyjski spadek

Oblężenie wojsk hitlerowskich zakończyło się sukcesem Aliantów. Wyspy maltańskie były bowiem dla Brytyjczyków ważnym punktem, bo przecież w latach 1800 – 1964. Po wojnach napoleońskich Malta miała zostać zwrócona joannitom. Maltańczycy byli temu jednak przeciwni więc siłą rzeczy sytuacja wykorzystała i swój protektorat ustanowiła Wielka Brytania, która wojska napoleońskie skutecznie z tych terenów przepędziła. Anglicy traktowali lokalnych mieszkańców z delikatną wyższością, ale przyjaźnie oraz nie narzucając żadnych specjalnych ograniczeń. Pomogli również w rozwoju gospodarczym malutkiego państewka. Przez wiele lat taki stan rzeczy obu stronom odpowiadał, a Maltańczykom nigdy nie przyszło na myśl, aby swoich protektorów nazwać okupantem. Duch narodowy Maltańczyków obudził się po II Wojnie Światowej co doprowadziło do odzyskania niepodległości w roku 1964. Wszystko odbyło się na pokojowej drodze. Brytyjczycy stwierdzili, że w powojennej rzeczywistości posiadanie Malty przestało im się opłacać. Na pozbyciu się Malty zależało im do tego stopnia, że sami przeprowadzali akcje propagandowe, aby zniechęcić do siebie południowców.

Lata mijają, ale Maltańczycy wciąż pozytywnie myślą o Brytyjczykach. Do dziś angielskie wpływy są tu mocno widoczne. Choćby takie, że obok maltańskiego językiem urzędowym jest też angielski i posługując się tym językiem wszędzie spokojnie się dogadamy. Dzięki temu jest to dobry punkt na mapie dla tych, którzy chcą spotkać się z inną kulturą i pewną egzotyką, ale obawiają się problemów z komunikacją. Zresztą do dziś niektórzy bogatsi Brytyjczycy po osiągnięciu wieku emerytalnego decydują przenieść się na Maltę, a w wielu miejscach natkniemy się na charakterystyczne, czerwone budki telefoniczne. W ślad za językiem uchował się również ruch lewostronny co z początku może być nieco problematyczne dla kogoś, kto zdecyduje się na przemieszczanie się wynajętym samochodem. Tu warto wspomnieć o zamiłowaniu Maltańczyków do angielskich samochodów i do motoryzacji w ogóle. Miłość ta jest tak wielka, że w kraju o wielkości – przykładowo – Wrocławia, jeździ 350 tys. samochodów. Nic dziwnego, że główne ulice są tu wiecznie zakorkowane i toną w oparach spalin. Gdy kilkaset lat temu projektowano te miasta, nikt nie przewidywał pojawienia się automobili, a na pewno nie w takich ilościach. Tymczasem nie brak tu właścicieli aut nawet takich marek jak Lamborghini czy Ferrari. Jak widać nie przeszkadza im, że niewiele tutaj miejsc gdzie ich samochody mogą rozwinąć prędkości do jakich zostały przewidziane. Jeśli mowa o wysokich prędkościach to muszę powiedzieć, że mimo swoistego braku pośpiechu Maltańczycy bardzo lubią szybką jazdę. Czasem niestety idzie to w parze z alkoholem i swobodnym podejściem do przepisów na co jest tutaj spore przyzwolenie. To specyfika małej społeczności. Każdy jest tu czyimś znajomym i trochę głupio wystawić mandat czy nałożyć surową karę na kolegę lub kolegę kolegi z którym późnym wieczorem będzie się siedziało w tej samej knajpie.

Z brytyjskich zwyczajów przyjęło się tu fanatyczne wręcz zainteresowanie piłką nożną. Jednakże za tą fascynacją nie idzie w parze poziom umiejętności. Poziom gry lokalnych drużyn przypomina bardziej weekendowe spotkanie chłopaków na orliku niż profesjonalne rozgrywki. Należy jednak pamiętać, że dla tutejszych zawodników w większości przypadków sport jest dodatkiem do normalnego życia, które wypełnia również życie rodzinne, praca zawodowa i obowiązkowe wieczorne spotkania z przyjaciółmi w knajpie. Z futbolem wiąże się pewna śmieszna i nieprzyjemna jednocześnie historia. W roku 1982 rozgrywano tutaj mecz Malta – Polska, wygrany oczywiście przez Polskę. Z rezultatem nie mogli pogodzić się lokalni kibice, którzy po strzeleniu kolejnego gola zaczęli rzucać w Polaków kamieniami. W sytuacji tej sędzie przyznał walkowera, a sportowcy w asyście policji uciekali z areny sportowych zmagań. Jak widać poza polityką także i sport potrafi zmienić przyjaznych na co dzień ludzi w szaleńców.

Dziedzictwo Maltańskich Kawalerów

Pozwalając sobie na trochę bezcelowe spacerowanie uliczkami Valetty, zauważam znak tego, że od wielu lat tymi samymi drogami maszerują miliony turystów. Nie chodzi mi o śmieci czy zniszczenia, choć można tu zauważyć pewien nieporządek charakterystyczny dla krajów Południa. Mam na myśli, że wiele chodników jest tu mocno wyślizganych niczym na kamienie na szlaku na Giewont. Idę w moich wysłużonych już na maratońskich trasach sportowych butach i kilka razy idąc w dół, zdarzają mi się małe uślizgi tak jak gdyby była tu cienka warstewka lodu. Maszerując nieco opustoszałymi trasami docieram do placu przy którym ulokowano Pałac Wielkich Mistrzów. To właśnie w tym miejscu przez trzy i pół wieku znajdowała się główna siedziba Zakonu Kawalerów Maltańskich zwanych też joannitami lub szpitalnikami. Dziś Wielkiego Mistrza tu nie zastaniemy, ale zamiast niego możemy natknąć się na prezydenta Malty.

O maltańskich zakonnikach wielu zapewne słyszało, ale chyba mało kto wie kim byli. Jego historia sięga wieku XI, gdy niewielkie początkowo bractwo zajęło się opieką nad chorymi, działając na terenie Włoch. W czasie pierwszej krucjaty bractwo niestety odeszło od swych szlachetnych ideałów opieki na cierpiącymi, przekształcając się w zakon rycerski. Do swoich szeregów przyjmowano wszystkich katolickich rycerzy, bez względu na ich narodowość. Joannici zaczęli budować swoje siedziby warownie w różnych miejscach Europy i coraz bardziej rośli w siłę. W XVI wieku w wyniku wojen z Imperium Osmańskim zostali rozbici, ale w uznaniu męstwa cesarz Karol V przyznał im w posiadanie Maltę, gdzie zakon nabierał sił po wieloletnich potyczkach. Stąd właśnie wzięła się przyjęta do dziś nazwa Kawalerów Maltańskich. Po chwilowym zawieszeniu broni zaczęli atakować okręty Osmanów. Ci z kolei w odwecie przystąpili do nieudanego ostatecznie, ale niszczycielskiego oblężenia Malty. Po jego zakończeniu zakonny szef Jean de la Valette wybudował nową stolicę, po której właśnie kroczę. Zakon stał się świetnie zorganizowaną siłą militarną. Zapewne nie o to chodziło jego założycielowi, błogosławionemu Gerardowi, a widząc z zaświatów co się dzieje, pewnie często łapał się za głowę.

Potęga budowana siłą prędzej czy później upada i tak się stało gdy zakon przystąpił do wojny z Napoleonem. Po fiasku rycerzy, Francuzi zajęli większość dóbr Kawalerów. Popełnili jednak błąd wyciągając swoje chciwe łapska i niszcząc dobra kościelne. Tego było za wiele dla głęboko wierzących Maltańczyków. Tutaj swoją szansę dostrzegli Brytyjczycy, którzy nowych najeźdźców pomogli przepędzić, ale sami maltańskie ziemie sobie przywłaszczyli. Zakon został mocno osłabiony i nie odzyskał swojego mienia. Czy został jednak pokrzywdzony? Jest to kwestia sporna, ponieważ trzeba się zastanowić ile z tych dóbr zyskał poprzez użycie siły i wojenne potyczki. W każdym razie w odróżnieniu od chociażby Krzyżaków, udało im się przetrwać, przy czym powrócili do swojej pierwotnej działalności jaką jest niesienie pomocy chorym i ubogim. Zakon jest otwarty nie tylko na osoby duchowne, ale i cywilów rożnych zawodów czy warstw społecznych. Ich liczba sięga na całym świecie ponad 12 000 członków.

Chrześcijańska tradycja

Spod tak zacnej siedziby idę ku głównej ulicy Valetty – Triq Ir Repubblika. Na jednym ze skrzyżowań położonym przy niewielkim placu zauważam dużą grupę ludzi w różnym wieku. Wysokie kamienice dają przyjemny cień. Wszyscy mają zadowolone twarze i z uwagą przypatrują się temu co dzieje się na ustawionej na środku scenie. Tam kolejno zmieniają się wokaliści. Wygląda to na jakieś maltańskie Mam Talent. Pytam jakiegoś chłopaka co to za wydarzenie. Ma ono za zadanie promować wartości pro – life i przeciwstawiać się aborcyjnym dążeniom, które zaczynają sączyć się także na tej małej wyspie. Ponieważ pod ochroną życia podpisuje się obiema rękoma, a występy mają wysoki poziom artystyczny, postanawiam na chwilę się zatrzymać. Na uboczu tłumu dostrzegam jakiegoś niezbyt wysokiego chłopaka. Po chwili kątem oka widzę jak do mnie podchodzi. Chwilę rozmawiamy, głównie na temat wiary. Opowiada mi również od tym jak jego mama została uwolniona od depresji po tym, jak zdecydowała się zawierzyć swoje życie Jezusowi. Gość jest Włochem, a od kilku lat pracuje na Malcie jako prawnik. Włochów jest w tym kraju całkiem sporo, a to ze względu na niezłe zarobki i nieco wyższy standard życia. Poza tym klimat jest podobny, a do swojej ojczyzny mogą się bardzo szybko dostać. Po chwili pyta czy może się za mnie pomodlić. Nie mam nic przeciwko. Po tym jak się modli widzę, że jest albo był w religijnej wspólnocie. Kładzie mi rękę na barku i w skupieniu zawierza mnie i moje sprawy Panu Bogu. Zawsze wzbudzało mój podziw to z jaką swobodą i zaangażowaniem o wierze potrafią mówić chrześcijanie spoza Polski, angażując się w rozmaite akcje i nie bojąc się podchodzić do obcych sobie ludzi.

To jak wygląda dzisiejsza Malta, jej kultura, zwyczaje, to jacy są jej mieszkańcy, w dużej mierze jest zasługą tego, że od wielu wieków ludzie są tu mocno przywiązani do katolickiej religii. Chrześcijaństwo zaczęło się tutaj w roku 60, gdy statek, którym płynął św Paweł rozbił się u maltańskich brzegów. Paweł, niegdyś ostro wyznawców Chrystusa prześladujący, okazał się tak przekonującym mówcą, że przekonał do wiary wielu wyspiarzy, wśród nich nawet rzymskiego namiestnika Publiusza. Piękne wyspy słyną z gorącego klimatu, nadzwyczajnych widoków, ale i z bycia jednym z ostatnich bastionów chrześcijaństwa w Europie. Choć i w tym bastionie zaczynają pękać obronne mury. Ponad 90% ludzi deklaruje wiarę w Boga, ale liczba tych, którzy kontakt z Nim podtrzymują choćby poprzez niedzielne pójście do kościoła to już jakieś 40-50%. Malta to trochę kraj paradoksów. Z jednej strony wielu ludzi deklaruje przywiązanie do katolickiej tradycji, a z drugiej strony nie przeszkadza im to w popieraniu ideałów tej tradycji się sprzeciwiających. W 2011 roku państwo zaczęło dopuszczać rozwody co było przyczyną ostrych sporów społecznych. Dalej zalegalizowano związki jednopłciowe, a później usankcjonowano małżeństwa osób tej samej płci. Ponadto część biskupów nie widzi niczego złego w ruchach homoseksualnych aktywistów. Myślę, że w pewnym stopniu jest to konsekwencją szerokiego otwarcia się na turystykę i na zachodnie wzorce, które wraz z turystami tutaj przybyły. Wraz z tym na grzecznej Malcie pojawiły się również narkotyki i inne niepokojące zjawiska. Nie chcę być moralnym komentatorem, ale uważam, że jeśli Maltańczycy porzucą swoje związane z religią wartości, które według mnie są siłą ich narodu, utracą dużą część swojej tożsamości.

Skoro jesteśmy przy tematach związanych z sacrum, warto wspomnieć o najważniejszym kościele w Valeccie. Będąc na wyspie nie sposób nawet z daleka nie zauważyć imponującej kopuły wieńczącej świątynię. Jej pełna nazwa brzmi Bazylika Matki Bożej z Góry Karmel. Została zbudowana w 1573 roku, a w kolejnym wieku przekazana zakonowi Karmelitów. W czasie bombardowań II Wojny Światowej została poważnie uszkodzona, Ze zniszczeniami jednak sobie poradzono, a ponowna konsekracja miała miejsce w 1981 roku. Kościół ma plan owalny, a kopuła ma 42 metry wysokości wyraźnie dominując nad okolicą. Jest tak duży, a zabudowa wokół tak gęsta, że nie jestem w stanie objąć aparatem całości. Podchodzę do wielkich drzwi chcąc wejść do środka. Te jednak pozostają zamknięte. Obchodzę całą świątynie dookoła, ale otwartych nigdzie nie ma. Dziwi mnie to, że jedna z największych świątyń w kraju, w środku dnia, w pomału kończącym się ale nadal trwającym sezonie turystycznym pozostaje zamknięta. Tendencja ta dotyczy wielu katolickich kościołów na Malcie. Taki stan rzeczy trochę nie pasuje mi do doktryny Kościoła, która mówi, że powinno być to miejsce powszechnie dostępne dla każdego człowieka.

Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku stojącej obok katedry św Pawła. Tutaj drzwi są dla przybyszów szeroko otwarte. Ten anglikański kościół został zbudowany w XIX wieku gdy królowa Adelajda dowiedziała się, że brytyjscy obywatele nie mają tu swojej świątyni z prawdziwego zdarzenia. W środku jest niewielu ludzi. Całość jest urządzona dość spartańsko jak na kościół tej rangi. Jest tu porozwieszanych wiele wojskowych sztandarów, a na jednej z ławek leżą wydrukowane teksty modlitwy. Pilnująca tego miejsca kobieta pyta mnie skąd jestem. Gdy odpowiadam, że z Polski oznajmia, że chciałaby mi coś pokazać. Na jednej ze ścian są wypisane nazwy stacjonujących tu okrętów. Jednym z nich jest polski ORP „Sokół”. Jego załoga walczyła po stronie Aliantów wykonując wiele misji na obszarze Morza Śródziemnego.

Valetta to wyjątkowe miejsce o atmosferze niespotykanej nigdzie indziej na świecie. Wielowiekowa kultura i bogata historia miesza się tutaj ze swobodną, luźną atmosferą i przyjaznym nastawieniem mieszkańców. To kolorowe i nieco egzotyczne miasto. Można śmiało powiedzieć, że jego charakter nie zmienia się od wieków. Mimo powierzchni 0,8 km2, pomiędzy murami kamienic kryje wiele atrakcji i niezwykłych opowieści będących źródłem wielu podróżniczych inspiracji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

https://moimrytmem.pl/newsletter/