U źródeł Wisły – Barania Góra

Barania Góra to mniej znany szczyt niż Rysy czy Śnieżka. Tutaj jednak leży źródło Wisły, największej rzeki w Polsce.

           

            Beskid Śląski to niewysokie pasmo górskie znajdujące się w południowej Polsce. Wraz z Tatrami i Bieszczadami wchodzi w skład Karpat, które są największym pasmem górskim w środkowej części Europy. Ich początek sięga 80 milionów lat wstecz, gdy napierać na siebie zaczęły afrykańska i europejska płyta kontynentalna. Wskutek tego wypiętrzone zostały osady, które kiedyś znajdowały się na dnie nieistniejącego już Oceanu Tetydy. Inną wersję przedstawia podkarpacka legenda, która mówi, że nieopodal Krakowa mieszkali kiedyś olbrzymi. Gdy wypowiadali oni słowo „tak”, wyrastała góra. Gdy mówili „nie” powstawała przepaść.            

Wspomniane pasmo to rejon położony między takimi miejscowościami jak Szczyrk, Żywiec i znana pasjonatom skoków narciarskich Wisła. Najwyższy szczyt to Skrzyczne osiągające 1257m n.p.m. Na drugim miejscu plasuje się Barania Góra, która łagodnie pnie się do wysokości 1220m n.p.m. Właśnie na tę drugą górę postanowiłem wybrać się pewnej słonecznej, sierpniowej niedzieli

           

            Start rozpocząłem we wsi Kamesznica. To spokojna, położona w dolinie miejscowość, która ciągnie się kilka kilometrów wzdłuż lokalnej drogi. W wiekach XVII i XVIII schronienie znalazło tu wielu górskich zbójników, znanych dzięki polskiemu serialowi „Janosik”. Ledwie kilka kilometrów dalej położona jest Milówka, z której pochodzą bracia Golec, założyciele popularnego zespołu muzycznego.

Kamesznica – spokojna wieś w południowej Polsce

         Warunki atmosferyczne są sprzyjające. Od samego rana mocno świeci słońce, jest powyżej 20 stopni ciepła, a jednocześnie przyjemną ochłodę daje wiatr. Dobrym punktem startu jest znajdujący się przy kościele parking, gdzie swobodnie można zostawić samochód. Ruszam żółtym szlakiem. Początkowo droga biegnie równym asfaltem, nieznacznie pnąc się do góry. Mijam zadbane domostwa, niejednokrotnie ozdobione góralskimi akcentami. Panuje spokojna atmosfera. Można by pomyśleć, że wioska wymarła, albo mieszkańcy w pośpiechu opuścili swoje domy. Pomiędzy drzewami słyszę śpiew leśnych ptaków, a gdzieś w oddali leniwie płynący strumień.

Przydrożna kaplica

            Kilka kilometrów dalej asfalt się kończy. Należy wejść na gruntową ścieżkę, która teraz zaczyna się piąć bardziej stromo. Roślinność staje się dosyć gęsta, więc zatrzymuje się na chwilę, aby wysmarować się preparatem przeciw komarom i kleszczom. Konieczne okazuje się zwolnienie tempa. Ze względu na ostrzejsze podejście należy maszerować spokojnym, ale równym krokiem. Świetnie sprawdzają się tutaj moje buty biegowe The North Face Ultra GTX. Wyposażone są w bardziej agresywny bieżnik niż standardowe adidasy. Dzięki temu mam w nich dobrą przyczepność na różnego rodzaju nawierzchniach. Parę dni później sprawdziły się również w wysokich partiach Tatr.

W drodze na Baranią Górę

            Chociaż Beskidy nie są zbyt wysokie, już tutaj można zaobserwować górską piętrowość. Idąc w górę lasy liściaste stopniowo przechodzą w iglaste. Następnie las iglasty staje się coraz rzadszy, a momentami zdaje się ustępować krzewom. Część drzew wygląda na trapione chorobami. Zastanawiam się nad przyczyną. Być może to efekt niszczenia silnymi wiatrami, a może skutek zanieczyszczeń napływających znad terenów Słowacji i Czech? Zatrzymuje się na jednym z bardziej odkrytych terenów by rozejrzeć się dookoła. Nad szczytami, które znajdują się już za słowacką granicą widzę, jak piętrzą się spore chmury kłębiaste. To właśnie z takich mogą wykształcić się burze, które w górach są groźniejsze niż na nizinach. W dodatku wiatr wieje z tamtego kierunku. Ponieważ znajdują się jeszcze daleko, postanawiam kontynuować marsz, obserwując jednak pogodę, by w razie jej pogorszenia mieć czas na ewakuację ze szlaku.

Pamiętajmy o prawidłowym parkowaniu.

            W pewnym momencie szlak zaczyna się wypłaszczać. To znak, że jestem już blisko wierzchołka. Na początkowo mało uczęszczanej trasie zaczyna pojawiać się coraz więcej piechurów, którzy też postanowili skorzystać z przyjemnej pogody. Nagle blisko moich stóp zauważam szybki ruch. To żmija zygzakowata, która przestraszona moją obecnością postanowiła ukryć się w pobliskiej kosodrzewinie. Nie zdążam więc wyciągnąć aparatu by zrobić zdjęcie. Ten gatunek to jedyny jadowity wąż żyjący w Polsce. Nie należy jednak przesadnie się jej obawiać. Kąsa rzadko i tylko wtedy gdy nie ma możliwości ucieczki. Ponadto jej jad nie jest silnie toksyczny. W dodatku 30 – 60% ukąszeń to ukąszenia suche, czyli bez wstrzyknięcia jadu.

            Wkrótce ukazuje się charakterystyczna wieża widokowa. Nie czekając zbyt długo, postanawiam na nią wejść. Panorama jest bardzo rozległa. Bez problemu dostrzegam Babią Górę, Tatry czy pasmo Małej Fatry znajdujące się już na Słowacji. Przy wyjątkowo dobrej widoczności można zaobserwować nawet Sudety. Warto przypomnieć, że to tutaj, w obrębie masywu Baraniej Góry znajduje się źródło największej polskiej rzeki – Wisły.

Wieża widokowa
Widok ze szczytu

          Postanawiam wrócić inną drogą. Ruszam w dół czerwonym szlakiem. Droga okazuje się nieco uciążliwa. Na bardzo długim odcinku jest bardzo kamienista, co skutecznie spowalnia marsz. Idąc w dół po pewnym czasie docieram do Schroniska Przysłop. Jego początki sięgają końcówki XIX wieku, gdy schronisko było skromną, drewnianą chatą. Zostało zniszczone podczas I Wojny Światowej i odbudowane w roku 1925. Obecną formę budynek przybrał w latach 70 – tych, gdy postanowiono zmodernizować schronisko na potrzeby zwiększającego się ruchu turystycznego. Jak wielu wędrowców postanawiam się tu zatrzymać na parę chwil, aby odpocząć, zjeść i wypić. Zauważam, ze dwoma najchętniej kupowanymi towarami są lody i piwo. W kombinacji jedno, drugie, a czasem i obydwa naraz. Zatrzymuje się to również sporo rowerzystów kierujących elektrycznymi rowerami górskimi. Niewielkie silniczki to spore ułatwienie w tym niełatwym terenie. Mnie jednak tego typu rowery nie przekonują. Dla mnie prawdziwe kolarstwo ma miejsce wtedy, gdy jestem zdany na siłę i kondycję własną.

Trudna droga w dół

Ruszam dalej. Na niebie zwiększa się procent zachmurzenia. Robi się też nieco chłodniej. Mało uczęszczanym szlakiem wracam ku Kamesznicy. Przez kilka kilometrów nie spotykam nikogo. Przyznam, że bardzo lubię takie chwile na szlaku gdy słychać tylko odgłos moich butów i wiatr wiejący pomiędzy drzewami. Po jakichś 8-9 godzinach docieram do punktu z którego startowałem. W samą porę. Dogania mnie burza i już po kilku chwilach pada ulewny deszcz.

Wspomniany szlak na Baranią Górę to znakomita trasa dla początkujących górołazów bądź tych, którzy chcą nieco odpocząć od większych stromizn. Należy jednak pamiętać, że wymaga dobrej kondycji ze względu na sporą ilość kilometrów. Zapewniam jednak, że takie bardziej „wyluzowane” trasy, również dają sporo przyjemności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

https://moimrytmem.pl/newsletter/