Maraton z Mitami w Tle

  

            Każdy kto uważnie obserwuje świat sportu dostrzeże dużą popularność biegów maratońskich. Te odbywają się w wielu ciekawych miejscach naszej planety. Jednym z nich są Ateny.

            Historia biegu na dystansie 42 km i 195 metrów bierze swoją nazwę od miejscowości Maraton, położonej nieopodal Aten.  Według historii spisanej przez Herodota, w roku 490 p.n.e. Ateńczycy w bitwie pod Maratonem zwyciężyli potyczkę z armia Persów. Pokonani nie chcieli dać za wygrana i szybko ruszyli ku Atenom. Wysłano więc posłańca o imieniu Filipides, który oznajmił królowi o zwycięstwie, ostrzegł o nadciągającej flocie perskiej, po czym wyczerpany przeniósł się na tamten świat. Przebyty przez niego dystans miał wynosić około 40 kilometrów. Wiele lat później zaproponowano, by bieg na dystansie odpowiadającemu dystansowi pomiędzy Maratonem, a Atenami włączono do pierwszych nowożytnych Igrzysk Olimpijskich, które miały miejsce w stolicy Grecji.

            Pierwszy Athens Authentic Marathon, czyli spolszczając, Maraton Ateński odbył się w roku 1972. Według organizatorów jego trasa ma w dużej mierze odpowiadać drodze przebytej przez Filipidesa, stąd w oficjalnej nazwie zwrot Authentic. Ze względu na mocno pagórkowaty teren jest uważany przez znawców za najtrudniejszy z największych światowych maratonów. To jednak nie zniechęca kilkunastu tysięcy zawodników, którzy co roku staja na starcie wymagających zawodów. Aktualny rekord trasy należy do Etiopczyka Felixa Kandie (2:10), a wśród pań do Litwinki Rasy Drazdauskatie (2:31). 

Mapa i profil trasy

            Zawody te wybrałem ze względu na chęć wzięcia udziału w światowej rangi sportowej imprezie. Wcześniej trzy razy ukończyłem poznański maraton i po tym czasie miałem poczucie kopiowania czegoś, co już wcześniej osiągnąłem. Naturalną koleją rzeczy pojawił się pomysł zagranicznych startów. Pierwszym z nich był maraton w Pradze. Znakomita impreza, może nie światowej, ale na pewno europejskiej rangi. Drugim czynnikiem było niskie wpisowe, które wynosiło 30 euro. Niemal za darmo jak za imprezę w tak niezwykłym miejscu z zawodnikami z całego świata.

            Choć nieraz startowałem w wymagających zawodach, nie robię wielkiego kilometrażu, nie mam też jakiegoś szczególnego planu treningowego. Trenuję dwa razy w tygodniu robiąc mniej więcej 10 kilometrów. Jedynie przed większymi zawodami robię tzw. dłuższe wybiegania. Nie mam ambicji osiągania rekordowych czasów. Zależy mi po prostu na ukończeniu w dobrym zdrowiu zawodów. W roku na którym przypadł start w Atenach zainteresowałem się ogólnorozwojowymi ćwiczeniami na siłowni. Nigdy nie zamierzałem zostać drugim Pudzianowskim, chciałem po prostu rozwijać nie tylko biegową wytrzymałość, ale nabrać więcej ogólnej siły i sprawności. To przyczyniło się do tego, że zacząłem lepiej znosić długie biegi.

            Na parę miesięcy przed maratonem wystartowałem w Formoza Challenge. Polegało to na pokonaniu 5 kilometrowej trasy usianej przeszkodami przygotowanymi przez komandosów z Jednostki Wojskowej „Formoza”. Byłem zaskoczony gdy okazało się, że na ponad 300 zawodników byłem w okolicy setnego miejsca, a na trasie radziłem sobie lepiej niż osoby wyglądające na stałych bywalców siłowni. Drugi start to charytatywny „Bieg z Misiem” czyli dwie pętle wokół poznańskiego Jeziora Maltańskiego. 12 kilometrową trasę ukończyłem w czasie poniżej jednej godziny. Takie rezultaty pozwalały mi przypuszczać, że forma na maraton może być naprawdę solidna. Ważna okazała się rowerowa wyprawa wszerz Wielkopolski. Na 160 kilometrach nauczyłem się, żeby nie dopuścić do sytuacji w której mocno mi się chce pić lub jeść. To zapobiega sytuacji, w której mam wrażenie nagłego odcięcia prądu.

            W listopadowe przedpołudnie ląduję po 3 – godzinnym locie na ateńskim lotnisku. Pogoda zdecydowanie odbiega od tej jaką kojarzymy z tym miesiącem. Słońce mocno przygrzewa, po niebie leniwie przesuwają się cumulusy, a kurtka szybko wędruje do bagażu. Sprawnie docieram metrem do hotelu, a po drzemce ruszam odebrać pakiet startowy. Metro działa tu sprawnie i szybko znajduje się na docelowym przystanku.  Tu jednak zaczynają się kłopoty. Komunikacyjna infrastruktura w Grecji pozostawia wiele do życzenia. W miejscach, które proszą się o przejście dla pieszych, trzeba przemykać na dziko, a chodniki przy głównych ulicach nieraz mają szerokość 2-3 metrów. Dojście do hali sportowej gdzie odbiera się pakiety jest słabo oznakowane i  jakiś czas krążę z dwójką Francuzów po mało uczęszczanych ulicach i okolicznych parkingach nim docieramy na miejsce.

            W obszernej, dwukondygnacyjnej hali sprawnie odbieram pakiet startowy. Ze względu na to, że decyduje się na najtańsze wpisowe, nie otrzymuję w nim zbyt wiele. Numer startowy, agrafki do przypięcia numeru, kilka ulotek i jakiś żel energetyczny, z którego i tak nie skorzystam. Nie zależy mi na wielkiej ilości gadżetów, z którymi później i tak nie ma co robić. Po odbiorze wybieram się obejrzeć stoiska. Znajduje się tam sprzęt sportowy, rehabilitacyjny, odzież do biegania. Zapoznaje się również z charakterystyką i profilem trasy, z którą zmierzę się za dwa dni.

Athens Marathon Expo

            W dzień zawodów wstaję już o piątej rano. Aby dotrzeć na start w odpowiednim czasie, trzeba wyruszyć wcześnie. Kilka chwil po przebudzeniu ruszam ku hotelowej stołówce na lekkie śniadanie. W środku jest już sporo osób, które też biorą udział w zawodach. Wśród nich kilkuosobowa grupa Polaków. Choć to moi rodacy, nie mam ochoty na poranne dyskusję. Po śniadaniu spokojnie, ale bez ociągania ruszam do punktu skąd autobusy zabierają sportowców na miejsce startu znajdujące się we wspomnianym już Maratonie. Organizacja robi tu na mnie niemałe wrażenie. Sprawny przejazd kilkunastu tysięcy osób z Aten na miejsce startu nie jest proste. Tymczasem Grekom, nie słynącym z dyscypliny i solidności, sztuka ta udała się znakomicie. By ułatwić sobie to przedsięwzięcie, część dróg w Atenach wyłączono z ruchu, przeznaczając je do wyłącznego użytku autokarów. Słyszę czasami słowa podziwu, gdy ludzie słuchają o moich sportowych przygodach, podróżach i o tym, ze do wielu miejsc jeżdżę samemu. Są jednak ludzie odważniejsi. W autokarze rozmawiam z Wietnamką, która sama przyjechała na zawody. Ponadto w portfolio ma starty w europejskich miastach jak i w Ameryce.

Przed startem

            Pół godziny później docieramy na miejsce. Słońce powoli wspina się coraz wyżej przeganiając poranny chłód. Lokalne boisko, wyglądające na dość spokojne miejsce, dziś gości ludzi z całego świata. Jedni zaczynają rozgrzewkę, ktoś szuka swoich znajomych, jeszcze inni robią sobie zdjęcie na pamiątkę. Zagaduje mnie grupa Polaków. Moją narodowość zdradza biało – czerwona flaga naszyta na czarną koszulkę z napisem „Klub Maratończyka”. Kto by pomyślał, że zachęta do biegania licealnego wuefisty za ileś lat doprowadzi mnie w tak niezwykłe miejsce. Chwilę rozmawiam z poznaną właśnie grupką, po czym również robimy sobie zdjęcie. Polaków jest tu całkiem sporo. Linię mety przekracza około 450 biało – czerwonych. Wynika to z rangi maratonu, atrakcyjności miejsca w jakim się odbywa oraz tego, ze całkiem małym kosztem można dotrzeć tu tanimi liniami lotniczymi.

Reprezentanci Polski

Ze względu na dużą ilość, startujących podzielono na kilka grup w zależności od przewidywanego czasu ukończenia, podawanego przy zgłoszeniu. Każda grupa startowała co parę minut. Ponieważ moje tempo jest dość spokojne, startowałem dopiero w 9-tej grupie czyli jakieś 25 minut za pierwszymi zawodnikami. Na szczęście czas liczyło się od momentu mojego startu.

            Pierwsze kilometry biegną przez wiejskie okolice i przedmieścia Aten. Mijam niewielkie zabudowania, zagajniki i spokojne osiedla. Słońce lekko grzeję, a lekki wiatr dodaje nieco orzeźwienia. Nie czuje się szczególnie zmęczony, ale na każdym punkcie żywieniowym biorę choćby 2-3 łyki wody. Tej nikomu nie brakuje. Niedopatrzeniem organizatora okazuje się jednak to, że przekąski pojawiają się dopiero od chyba 15 kilometra. Stopniowo zabudowa robi się coraz gęstsza. Wokół trasy pojawia się coraz więcej kibiców, którzy entuzjastycznie dopingują zarówno tych najlepszych, jak i tych, którzy trzymają się bardziej końca stawki. Południowa żywiołowość jest widoczna także w sposobie dopingowania. Co chwila widać dzieciaki chcące przybić piątkę, gdzieś jakaś grupa tańczy Greka Zorbę, a co jakiś czas widać i słychać zespoły muzyczne. U nas w kraju często słyszę o niechęci jaką część osób żywi do miejskich biegów ulicznych. Zbulwersowani obywatele wykrzykują, że nie mogą gdzieś swobodnie dojechać, że miasto zablokowane, że tamto i siamto i niech w lesie sobie biegają. Tymczasem dużych biegów ulicznych w każdym mieście w ciągu roku jest co najwyżej kilka. Czy to tak dużo? Poza tym informacje o nich pojawiają się na tyle wcześnie, ze jeśli tego dnia ktoś gdzieś jedzie, może to zaplanować na tyle wcześnie, że uniknie kłopotów. W odróżnieniu od Polski, w Grecji maraton jest wielkim sportowym świętem, którym żyją całe Ateny. Dostrzegam wielu kibiców z Polski. To turyści, których w tym czasie jest bardzo wielu, ale w dużej mierze osoby, które na stałe mieszkają w Grecji.

            Cały czas biegnę spokojnym tempem nie przekraczając 10 km/h. Mam respekt do dystansu, ale i pagórkowatego terenu. Profil trasy nie ułatwia zadania. Od 10 do 30 kilometra mamy do czynienia z niewielkim, ale niemal stałym podbiegiem. Obserwuję twarze innych osób i widzę, że po trzech „dychach” zaczynają się pierwsze poważne kryzysy. Mnie również zaczynają boleć nogi, ale dzięki stałemu rytmowi jestem w stanie kontynuować bieg niezmiennym tempem. W pewnym momencie widzę grupę Azjatów. Nagle zatrzymują się, robią sobie wspólne zdjęcie na tle znajdującej się przy drodze cerkwi, po czym z uśmiechem na twarzach kontynuują zmagania. W długodystansowych biegach fajne jest to, że w pewnym momencie człowiek wchodzi w pewnego rodzaju inny stan świadomości. Jeśli tylko uda się nie koncentrować na zmęczeniu, nie liczą się inne sprawy poza trasą i zadaniem do wykonania. Ten rytm pomaga pokonywać kolejne kilometry. Ktoś zapytał mnie o czym myślę w czasie biegania. Tak naprawdę o niczym konkretnym. Pozwalam myślom swobodnie przepływać przez moją głowę, tak jak białe obłoki przelatują na niebieskim niebie nad Atenami.

Stadion Panatenajski

            Finalnie docieram do dzielnic bliskich centrum miasta. To już finalne kilometry. Wiedząc, że zostało niewiele delikatnie podkręcam tempo. Wreszcie na końcu długiej prostej ukazuje się Stadion Panatenajski, na którym zlokalizowana jest meta. To jeden z bardziej rozpoznawalnych obiektów w mieście. Wybudowany został w roku 329 p.n.e. Z biegiem lat uległ zniszczeniu i zapomnieniu. Ponownie odkryto go w roku 1870, czasie w którym zaczęto dostrzegać znaczenie starożytnej kultury. Stadion postanowiono odnowić i uczynić z niego arenę pierwszych nowożytnych Igrzysk.  Ma ponad 200 metrów długości i 33 szerokości. Biegnę przez to epickie miejsce by po chwili przekroczyć linię mety.

Pod względem sportowym czas nie zachwyca – 5 godzin i 26 minut. To więcej nawet niż mój maratoński debiut. Swoje zrobiła wymagająca trasa. Żadnego z maratonów nie ukończyłem jednak w tak dobrej formie. Owszem, następnego dnia nogi będą bolały i czułem ogólne zmęczenie. Będę jednak w stanie normalnie funkcjonować. W ten sposób zrealizowałem wyznaczony sobie cel i przeżyłem kolejną sportową przygodę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

https://moimrytmem.pl/newsletter/