Świadek wspólnej historii – Wilno

 

Czy da się połączyć tradycyjny, zabytkowy charakter miasta z jego nowoczesną twarzą? Wilno pokazuje, że jest to możliwe.

           Wilno to największe miasto Litwy, liczące obecnie około 545 tys. mieszkańców. Będące dziś jednym z największych ośrodków gospodarczych wschodniej części Europy, zostało założone prawdopodobnie w roku 1323.  Na przestrzeni wieków, podobnie jak i wiele naszych miast, musiało zmagać się z najazdami Krzyżaków, Moskali, grabieżami armii napoleońskiej, czy wybuchającymi raz po raz ogromnymi pożarami. Zawsze jednak mieszkańcy po tych trudnych wydarzeniach podnosili się z kolan i przywracali swojemu miastu blask. Tak też było po latach radzieckiej okupacji, gdy Litwa weszła w skład komunistycznego molocha. Wybierając się bowiem na Litwę, spodziewałem się, że po latach socjalizmu, będzie to niezbyt bogaty i nieco zapuszczony kraj. Nadziwić się jednak nie mogłem, gdy po przybyciu na miejsce zobaczyłem schludne, czyste i nowoczesne miasto, różniące się na korzyść i pozostawiające w tyle to, co widziałem na Ukrainie czy Białorusi. Idąc zadbanymi ulicami, przypatrując się odremontowanym kamienicom i oglądając się za mijanymi drogimi i szybkimi samochodami, nie dziwi mnie, ze w roku 1994 Stare Miasto stolicy Litwy zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.  Mimo statusu stolicy i największego litewskiego miasta, nie odczuwam to wielkomiejskiego pośpiechu charakterystycznego dla innych europejskich stolic. Również  ceny są tutaj niższe niż w innych krajach. Z wizytą warto się jednak pośpieszyć, ponieważ Litwini są świadomi wartości turystycznej miasta. Nietrudno zatem przewidzieć, że w najbliższych latach ceny mogą wyraźnie podskoczyć do góry.

 

Katedra

           Pierwsze kroki kieruję ku wileńskiej katedrze i Placowi Katedralnemu. Wyruszam pieszo ze skromnego hotelu znajdującego poza centrum. Własne nogi uważam za najlepszy środek transportu gdy chce się dobrze poznać dane miejsce. Okolica obfituje w zieleń wypełniającą przestrzenie pomiędzy drewnianymi domami. Całość bardziej przypomina Skandynawię niż Litwę. Być może taki styl budownictwa jest bardziej popularny w krajach położonych bardziej na północy? Następnie idę około dwóch kilometrów prostą i szeroką arterią Giedymina. Na drodze tej bywa tylu turystów ilu na szlaku do Morskiego Oka. Mijam wiele sklepów, kawiarni i restauracji, by pół godziny później znaleźć się naprzeciw wileńskiej Katedry.

            Wrześniowe słońce mocno odbija się od białych murów kościelnej wieży i ścian głównego gmachu. Naokoło spaceruje bądź odpoczywa wielu ludzi, a do moich uszu dobiegają języki z różnych stron świata. Bazylika Archikatedralna św. Stanisława i św. Władysława to serce religijnego życia katolickiej Litwy. To także dobry punkt startowy w wędrówce do innych części miasta. Powstała w roku 1251, a jej wygląd zmieniał się na przestrzeni lat. Początkowo stała tu świątynia Perkuna – pradawne bóstwo, które można uznać za słowiański odpowiednik Zeusa. Do dziś w podziemiach znajdują się pozostałości dawnej świątyni. Nie ma do nich dostępu o co zabiega wspólnota wyznająca dawne, słowiańskie wierzenia zwana Romuva.

            Początkowo katedra miała charakter gotycki, lecz na skutek pożarów i zniszczeń była kilkukrotnie przebudowywana, aby w XIX zyskała współczesny, klasycystyczny wygląd. We wnętrzu nie zobaczymy wielkiego nagromadzenia obrazów, rzeźb czy ozdób. Pod tym względem kościół przypomina bardziej obiekty protestanckie, słynące ze swojego skromnego wystroju. W czasach komunistycznych, a dokładnie w roku 1950, katedrę zamknięto i przerobiono na magazyn cementu, wysadzono posągi świętych i zlikwidowano tablice w języku polskim. Świątynię można uznać za odpowiednik naszej katedry gnieźnieńskiej. Pochowano tam wiele ważnych osób zarówno dla naszej jak i Litwinów historii m.in. św króla Kazimierza, patrona Litwy, czy króla Aleksandra Jagiellończyka. 

Baszta Giedymina

            Kawałek za katedrą znajduje się niewielkie, aczkolwiek wyróżniające się w okolicy wzgórze. Znajduje się na nim ceglasta wieża zwana Basztą Giedymina. Jest to pozostałość po Zamku Górnym, wybudowanym w roku 1409 przez księcia Witolda. Być może ktoś zapyta dlaczego baszty nie nazwano zatem imieniem Witolda, a Giedymina właśnie? Odpowiedź wynika z litewskiej legendy. Podobno żyjący na przełomie XII a XIII wieku książę Giedymin bardzo lubił polować. Któregoś razu zmęczony łowami przysnął na łonie natury. Wnet przyśnił mu się żelazny wilk, który wył tak głośno, że było słychać go w każdym zakątku świata. W każdym razie wył na tyle głośno, że książę przebudził się i zaczął zastanawiać się co ów sen oznaczał. Z wyjaśnieniem pośpieszył mag Lizdeika. Oznajmił mu, że oznacza to iż w miejscu tym ma powstać miasto, którego sława, tak jak wycie wilka, rozniesie się po całym świecie. Wydarzenie to miało mieć miejsce właśnie w okolicach współczesnej baszty. Sam Giedymin jest u nas mało znany, tymczasem był on dziadkiem króla Władysława Jagiełły.

            W latach 1659 – 1665 zamek był okupowany przez Rosjan, po czym stopniowo zaczął on popadać w ruinę, z której ostała się jedynie wspomniana wieża. W roku 1863 na jednym ze zboczy góry pochowano zamordowanych uczestników Powstania Styczniowego. Dzisiaj na szczycie wieży w której znajduje się muzeum i punkt widokowy powiewa flaga Litwy. Nie wchodzę do środka. Wspinam się na dość wysoki murek, skąd i tak widać znaczną część metropolii. Ciekawe jaka przyszłość czeka to usypane przez ludzi wzgórze. Już od wielu lat ulega niewielkim osunięciom wywołanym przez dużą przepuszczalność wody przez grunt. Czy prace konserwatorskie zdołają zatrzymać ten powolny, aczkolwiek dający o sobie co jakiś czas proces?

 Ostra Brama

           Gdy parę lat temu będąc w liceum czytałem Pana Tadeusza, w pamięci został mi fragment „Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie”, nie myślałem o tym, że za jakiś czas sam stanę przed tym zacnym zabytkiem. Będąc w Wilnie dużym błędem byłoby pominięcie tego miejsca.

            Ostra Brama wraz z przylegającym do niej murem to jedyny zachowany fragment dawnych murów fortyfikacyjnych. Zbudowana została w XVI w strzelistym, gotyckim stylu. Stąd prawdopodobnie wzięła się nazwa „Ostra”. Zabytek słynie z poświęconej Matce Bożej kaplicy, w której też znajduje się Jej obraz wykonany w XVII wieku. Nie wiadomo do końca kim był twórca. Mówi się, że prawdopodobnie był on z Krakowa i miał na imię Łukasz. Obraz namalowano na drewnie dębowym po czym została na niego nałożona pozłacana suknia.

            Założeniem budowniczych kaplicy było to, aby  ludzie przechodząc ulicą lub wybierając się poza granice miasta, mogli po drodze wznieść choćby krótką modlitwę powierzając niebiosom+ swoje codzienne sprawy. Zamysł sprawdza się do dzisiaj. Obserwując okolicę, co chwilę dostrzegam jak ktoś zatrzymuje się na moment modlitwy lub chociażby żegna się w drodze do swoich spraw.  Od zewnątrz widnieje łaciński napis, który oznacza „Matko Miłosierdzia, pod Twoją obronę uciekamy się.”

            Wchodzę do środka. Nie jest to obszerny gmach, a w środku znajduje się już kilka grup pielgrzymkowych, generując niewielki ścisk. Pokonuję zabytkowe schody idąc slalomem pomiędzy zanurzonych w modlitewnym nastroju ludzi, docierając do kaplicy. Planuję wejść tylko na chwilę, ale tuż po moim wejściu rozpoczyna się Msza w języku polskim w której uczestniczy spora grupa rodaków. Uznając to za zrządzenie bożej Opatrzności postanawiam zostać do końca.

            W najnowszej historii Ostrej Bramy miał też miejsce niezbyt przyjemny, ale śmieszny jednocześnie epizod. Na początku 2010 roku rozpoczęto kolejny remont kaplicy. Z reguły remonty mają na celu poprawę stanu danego obiektu, w tym przypadku efekt był jednak przeciwny. Za pracę wzięli się bowiem litewscy janusze budownictwa.  Zdemontowali zabytkowe drzwi, uszkodzono ceramiczne płytki z roku 1932 oraz zlikwidowano 100 letnie schody zastąpione granitową imitacją. Wobec takiego obrotu spraw prace zostały wstrzymane. Przewodnicząca Państwowej Komisji Dziedzictwa Kulturowego, Grażyna Dremaite napisała:

To, co zrobiono z kaplicą Matki Boskiej Ostrobramskiej w Wilnie, to duża strata pod względem konserwatorskim i wstyd dla Litwy, że nie potrafi należycie zadbać o zabytki.

***

            Historia Litwy i Polski ma wiele wspólnych elementów. Wystarczy nieco się rozejrzeć, poznać trochę historię Wilna i wnet je dostrzeżemy. Jednym z przykładów tego, jak splatały się dzieje naszych krajów jest słynny Cmentarz na Rossie. Powstał w XV wieku jako miejsce, gdzie z dala od murów miejskich chowano ciała zmarłych na szalejące wtedy w Europie choroby zakaźne. W XVIII wieku stał się po prostu cmentarzem miejskim. To właśnie tu, w roku 1863, walczący z rosyjskim zaborcom ukrywali swoją broń.

            Przy głównym wejściu znajduje się Cmentarz Wojskowy utworzony w roku 1920. Tu znajduje się grób mamy Jóżefa Piłsudskiego, gdzie znajduje się też serce jej syna, który bardzo lubił to miasto. Marszałek to postać, która sporo zrobiła dla Polski, ale patrząc obiektywnie, nie był on kryształowy. Zdarzało się, że jego przeciwnicy polityczni byli bici przez nieznanych sprawców lub znikali w niewyjaśnionych okolicznościach. Zmieniał wyznanie po to, aby mógł wziąć ślub z kolejną osobą. Jego ocenę postanawiam jednak zostawić komu innemu, sam wolę skupić się na opisywaniu swoich wrażeń i przemyśleń.

            Obok spoczywają też polscy żołnierze walczący w obronie Wilna w latach 1919 – 1920 oraz  ci, którzy zginęli w czasie II Wojny Światowej w operacji Ostra Brama. Zatrzymuje się na moment myśląc o ich poświeceniu i mając nadzieję, że w ekstremalnej sytuacji ja również potrafiłbym zachować się odważnie i honorowo.

            W 1945 większość Polaków opuściła Wilno, a cmentarz zaczął niszczeć. Co więcej, stał się miejscem spotkań wandali, przestępców i różnych typów spod ciemnej gwiazdy. W grobowcach zaczęto składować materiały budowlane. Władze komunistyczne, chcąc zatrzeć ślady polskości, postanowiły przez cmentarz poprowadzić autostradę. Na szczęście skończyło się tylko na pomyśle. W latach 60 – tych cmentarz zamknięto i wpisano go do rejestru zabytków.

  Idę przez nekropolię i widzę jak wiele pięknych grobowców stoi zniszczonych. Krajobraz przypomina niekiedy scenerię z horroru, a ja mam wrażenie, że zza któregoś z grobów wyskoczy zaraz jakaś zjawa przed którą trzeba będzie uciekać niczym Kudłaty i Scooby – Doo. Rozumiem, że w dzisiejszych czasach miasto ma wiele wydatków, ale uważam, że pozostawienie wszystkiego w takim stanie w jakiś sposób jest wyrazem braku szacunku dla zmarłych oraz wspólnej historii naszych państw.

Dawne więzienie NKWD

            W przypadku wizyty w nowym miejscu wielu kieruje swoją uwagę na takie punkty, które są miłe i przyjemne. Chcąc jednak zachować tzw. dziennikarską obiektywność, trzeba też dostrzec to, co jest lub było trudne bądź wiąże się z jakimś cierpieniem czy tragedią. Przekraczam zatem drzwi Muzeum Ludobójstwa zwane potocznie Muzeum KGB. W środku jest niewiele światła, z sufitu zwisają dające słabe, żółte światło żarówki, ściany w niektórych miejscach z popękaną farbą, biją chłodem. Pomalowane są na zielono, tak samo jak wszystkie znajdujące się w celach prycze, stoliki, krzesła, kaloryfery czy szafki. Są tu też cele „jednoosobowe”. Celowo użyłem cudzysłowu, bo niejednokrotnie przetrzymywano w nich kilkunastu ludzi. Miejsce wygląda dokładnie tak, jak w moich wyobrażeniach powinno wyglądać komunistyczne więzienie. Nie trzeba szczególnie rozwiniętej wyobraźni, by domyślić się, że musiało dziać się tu wiele tragedii i zbrodni.

            Budynek nie ma zbyt chlubnej historii. Powstał w XIX wieku jako siedziba carskiego sądu i więzienia. W czasie II Wojny Światowej znajdowało się tu więzienie Gestapo, które po wojnie komuniści przemianowali na więzienie NKWD. W roku 1992 urządzono tu muzeum, chcąc upamiętnić nie tylko tych, którzy w więzieniu byli przetrzymywani bądź zamordowani, ale wszystkich, którzy należeli do litewskiego ruchu oporu bądź stali się ofiarami aresztowań, deportacji czy masowych egzekucji. W jednej z celi badacze odkryli aż 18 warstw farby. Sowieci nie chcieli, aby wypisywane, bądź wydrapywane przez więźniów na ścianach zapiski kiedykolwiek ujrzały światło dzienne.

W kolejnej, niezbyt obszernej sali dostrzegam coś w rodzaju dołu. Tutaj ustawiano więźniów, po czym do owych dołów wlewano lodowatą wodę.  Najbardziej wymowne jest chyba jednak pomieszczenie w którym dokonano egzekucji na 1037 więźniach. Przyglądam się dokładnie ścianom i szybko wychwytuję ślady po kulach. Na jednej ze ścian wisi płaski telewizor. Wyświetlane są na nim fragmenty filmu „Katyń”. Podłoga wyłożona jest szklanymi płytkami. Pod nimi znajdują się okulary, buty czy inne przedmioty codziennego użytku. Należały one do tych, którzy walczyli w ruchu oporu, a w miejscu tym stracili życie. My ludzie z natury nie lubimy mierzyć się z cierpieniem. Jest to jednak konieczne, aby upamiętnić tych, którzy w tym miejscu, jak i w wielu innych rejonach świata ginęli i giną w wyniku prześladowań.

 Republika Zarzecza

           Gdy mówi się o Wilnie do głowy od razu przychodzą takie skojarzenia jak Kresy, Mickiewicz czy Ostra Brama. Gdy jednak zobaczymy najważniejsze miejsca, warto ruszyć ku tym znajdującym się poza głównymi szlakami. Takim awangardowym miejscem jest z pewnością dzielnica nazwana Republiką Zarzecza. To jedna ze starszych dzielnic o dość krętej historii. Kiedy Wilno było jeszcze polskim miastem, było dzielnicą dość ubogą. Mieszkali tu przez pewien czas choćby Konstanty Ildefons Gałczyński czy Witold Pilecki. Po roku 1945 dzielnica popadła w totalną ruinę. Zyskała złą sławę bo zaczęli ściągać tu bezdomni oraz przestępcy. Sytuacja była poważna do tego stopnia, że w pewnym momencie główną ulicę zaczęto nazywać ulicą Śmierci. Jednocześnie, ze względu na tanie opłaty zaczęli osiedlać się tu artyści i ludzie alternatywni. Stopniowo zaczęli przekształcać Zarzecze w miejsce sztuki alternatywnej. W 1997 roku, chcąc jakby podkreślić odcięcie się od szarej, komunistycznej przeszłości, mieszkańcy dzielnicy proklamowali nieoficjalną republikę z własnym rządem, flagą i konstytucją. Swoje święto narodowe ustanowili w Prima Aprilis czyli 1 kwietnia.

            Sztukę widać tu na każdym kroku. Nie jestem jakimś wielkim znawcą, ale wiele dzieł robi wrażenie. Ich twórcy muszą posiadać duży talent. Inne prace z kolei są dla mnie brzydkimi dziwadłami. A może po prostu się nie znam? Miejsce przyciąga wielu uśmiechniętych młodych, ale i nieco starszych osób. Widać, że część z nich odnajduje się w takim środowisku znajdując tu przestrzeń do rozmaitych, kreatywnych działań. Nie wszystko jest jednak kolorowe jak tutejsze kamienice i malowidła. Myślę, że wśród alternatywnych społeczności, tutaj jak i w innych miejscach świata, są też ludzie, którzy gdzieś się pogubili nie wiedząc za bardzo czego chcą w życiu. Zauważam również, że nie brakuje tu miłośników palenia niekoniecznie papierosów…

            Republika zarzecza to zapewne warte odwiedzin miejsce i przykład na to, że czasem trzeba zejść z głównych arterii. Ponoć niektórzy są tak oczarowani urodą Rusałki strzegącej mostu prowadzącego do Zarzecza, że postanawiają zostać tu na stałe. Mnie jej aparycja za bardzo nie zachwyca, ale uważam, że jest to ciekawe i godne poświęcenia czasu miejsce.

            Wilno mogę podsumować jako fajne, schludne miasto na europejskim poziomie. Owszem, zdarzają się tu blokowiska czy obdrapane okolice jak w wielu innych postkomunistycznych państwach, to jednak nie jest w stanie zatrzeć pozytywnego wrażenia. Myślę, że swoim poziomem przebija niejedno polskie miasto. Jest to też przykład jak można połączyć dawną, wręcz zabytkową zabudowę z nowoczesnością oraz tego, że duże miasto nie musi koniecznie kojarzyć się z wszechobecnym zgiełkiem. Wreszcie, jeśli ktoś planuje zwiedzić Kresy dawnej Rzeczypospolitej, jest to punkt na mapie, którego po prostu nie wolno pominąć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

https://moimrytmem.pl/newsletter/