Zimowa Przygoda – w szkole doskonalenia jazdy
Na drogach mogą spotkać nas różne sytuacje. Dlatego warto umieć coś więcej niż to czego uczymy się przed egzaminem na prawo jazdy.
Kilka dni w połowie stycznia 2021 roku dla wielu były niemałym zaskoczeniem. Wśród takich osób z pewnością było wielu kierowców. Powodem była nagła zmiana pogody. Często słyszymy i czytamy o globalnym ociepleniu i topnieniu lodowców. Coś musi być na rzeczy, ponieważ od kilku już lat zimy w Polsce są szare, bezśnieżne i z lekko dodatnią temperaturą. Tymczasem ostatnio temperatura spadła sporo poniżej zera, a ziemia została pokryta solidną warstwą śniegu. Za taką zmiana z reguły idą docierające do nas doniesienia o kraksach, poślizgach czy wypadnięciach z drogi. Dlatego ważna jest nauka właściwego zachowania na drodze w trudnych warunkach. Dzięki temu poznamy granice swojego samochodu i swoich umiejętności. Mamy też szansę wyrobić sobie kilka wartościowych nawyków. Problem w tym, że w okresie jesienno – zimowym obserwuję wielu kierowców jeżdżących tak, jakby startowali w rajdzie Monte Carlo słynącym z oblodzonych, górskich tras. Niestety nie pomaga też poziom szkolenia podczas kursów na prawo jazdy.
Co prawda zdawałem ponad 10 lat temu i od tego czasu mogło sporo się zmienić, sądzę jednak, że znakomita większość szkół jazdy uczy bardziej tego jak zdać egzamin niż tego jak jeździć. To właśnie na tych kursach młode dziewczyny i chłopacy (niekiedy również starsi obywatele) powinni wpoić sobie zasady bezpiecznego zachowania czy dowiedzieć się co robić, gdy koła zaczynają tracić przyczepność. Tak jak ma to miejsce w Finlandii. Tam, stawiając pierwsze motoryzacyjne kroki czekają nas również lekcje na płycie poślizgowej czy specjalnie przygotowanym torze samochodowym. Polskie realia wyglądają inaczej. Naprzeciw tym, którzy chcą podnosić swoje umiejętności wychodzą coraz liczniejsze ośrodki doskonalenia jazdy. Lubię samochody i mam większe ambicje niż bezproblemowe przejechanie z punktu A do B. Dlatego jakiś czas temu postanowiłem wziąć udział w takim kursie. Całe przeszkolenie odbyłem w znajdującym się blisko mojego miejsca zamieszkania i jednym z bardziej renomowanych w kraju ośrodku Bednary Driving City.
Zimowy poranek
W śnieżny, niedzielny poranek jadę trasą Poznań – Gniezno w kierunku Bednar znajdujących się mniej więcej w połowie drogi pomiędzy obydwoma miastami. Z szarych chmur lecą grube płatki białego puchu. Droga szybko robi się biała i śliska. Nie widać w ogóle pasów ruchu, a ja przezornie nie przekraczam 70 km/h. Od dawna chciałem spróbować jazdy w prawdziwie zimowych warunkach. Wygląda na to, że niebo pochyliło się nad moim marzeniem i dosłownie i w przenośni. Można powiedzieć, że nauka jazdy w trudnych warunkach zaczęła się już teraz. Wreszcie, zjeżdżając z głównej trasy i pokonując jakieś wiejskie drogi, docieram na miejsce. Przód samochodu całkowicie pokryty jest śniegiem. Zalepione są nawet przednie światła i grill. Lekko wszystko zmiatam, zostawiam auto na parkingu i wchodzę do siedziby głównej.
Całość została założona przez Sobiesława Zasadę, jednego z najbardziej utytułowanych polskich kierowców. Trzy razy został rajdowym mistrzem Europy, a 11 razy mistrzem Polski. Kompleks zajmuje teren byłego lotniska położonego gdzieś pomiędzy lasami srodkowej Wielkopolski. Kursy odbywają się pod okiem doświadczonych instruktorów, a ich celem jest doskonalenie techniki jazdy oraz kształcenie prawidłowych reakcji za kierownicą. Melduje się w niewielkiej sali gdzie siedzą już prawie wszyscy uczestnicy. Jest nas tylko kilka osób w różnym wieku. Dziś naszym instruktorem jest Dariusz Burkat. Sympatyczny gość, który w prosty sposób potrafi przekazać przydatną wiedzę. Oprócz szkolenia kierowców może pochwalić się 30 letnią karierą pilota rajdowego.
Zaczynamy od krótkiego wprowadzenia. Dowiaduje się co nieco o tym miejscu oraz zapoznaje z tym, czego dzisiaj będziemy się uczyli. Wstęp jest krótki. Nie ma sensu tracić czasu na siedzenie w pomieszczeniu, lepiej jak najszybciej ruszyć. Cały trening będzie trwał 6 godzin w czasie których na pewno nie będzie miejsca na nudę.
Rozgrzewka
Jednym z pierwszych ćwiczeń jest jazda po krótkiej pętli i ćwiczenie hamowania na mokrym zakręcie pokrytym nierówną nawierzchnią. Stopniowo przyzwyczajam się do coraz większych prędkości, a także do tego jak auto zachowuje się w trudnych warunkach i jak działa system ABS mający za zadanie pomóc kierowcy w trudnych sytuacjach. Jeden z zakrętów pokryty jest śnieżno – lodową mieszanką. Wyczuwam drobny uślizg tylnej osi, który łatwo opanowuję szybką kontrą kierownicy w przeciwnym kierunku. Do umiejętności prezenterów Top Gear mi daleko, ale przez głośnik walkie – talkie, którym porozumiewa się z nami instruktor, często słyszę pochwały.
Następnie przechodzimy do hamowania na mokrej płycie. Specjalny system sprawia, że obszar w przeciągu kilkudziesięciu sekund całkowicie pokrywa się wodą. Próbujemy różnych wariantów. Większa prędkość, mniejsza prędkość. Jazda na wprost i na skręconych kołach. Jest nieźle, ale zdarza się niekiedy, że samochód nie jedzie tam, gdzie bym chciał i roztrącam na lewo i prawo biało-czerwone, plastikowe pachołki. Nie ma się jednak czego bać, bo wszystko odbywa się z dala od elementów, z którymi kontakt mógłby wyrządzić szkody więc z takiego wpadnięcia w poślizg mam również trochę frajdy.
Następnie zjeżdżamy z całkiem stromej, polanej wodą górki. Naszym zadaniem jest hamowanie i wyminiecie przeszkody, która pojawia się w nieoczekiwanym miejscu. Tak, jakby nagle na drodze pojawiła się sarna. ABS robi tu dobra robotę. Nie pozwala by podczas wytracania prędkości zablokowały się koła, dzięki czemu mogę swobodnie wyminąć pojawiającą się na jezdni wyimaginowaną leśna zwierzynę czy choćby dziecko, które nagle wyskoczyło przed maskę.
Coraz trudniej
Po obiadowej przerwie wracamy do zajęć. Kolej na szarpak. Jest to urządzenie, które ma wyrzucać auto z obranego stylu jazdy symulując zjawisko nadsterowności, czyli uciekania tylnej osi w lewo lub w prawo. Gdy najeżdżamy tylnymi kołami mechanizm wykonuje gwałtowny ruch w lewo lub prawo. Robimy po kilkanaście przejazdów. Utrudnieniem jest to, ze nie wiemy w którą stronę i z jaką siłą nas wyrzuci. W tym momencie ogólnie mówiąc, należy szubko skręcić kierownicą w przeciwnym kierunku, by zneutralizować ucieczkę tyłu. Brzmi łatwo, ale lekko nie jest i można się tu solidnie rozgrzać. Z początku udaje mi się opanować każdy poślizg więc pan Dariusz zachęca mnie do jazdy z coraz większymi szybkościami i parę razy zatrzymuje się bokiem do kierunku jazdy. Co więcej, mam dość krótkie auto, a to powoduje, że tego typu poślizg jest w nim trudniejszy do opanowania. Dobrze, że całkiem niedawno wysłużone na torach wyścigowych opony wymieniłem na nowe.
Zbliżamy się do końca. Został ostatni etap, czyli jazda po torze samochodowym. Co prawda cały dzień był fajny, ale przyznam, że ten element sprawia mi największą przyjemność. Trasa nie jest długa. Zrobienie jednego okrążenia zajmuje mi około minuty. Jest jednak bardzo kręty i ciężko od razu zapamiętać całą sekwencję zakrętów. Ponadto, choć zrobiło się cieplej, cały czas zalegają warstwy śniegu i pośniegowego błota. Mojego tempa nie można nazwać ślamazarnym. Dziarsko przyspieszam, sprawnie zmieniam biegi, hamuję późno przed zakrętami, a w zakrętach skręcam na tyle szybko, ze wyraźnie daje się odczuć przechyły samochodu. Mimo to zaliczam się do wolniejszych „zawodników”. Mój automobil jest jednym z najsłabszych w stawce. Poza tym biorę pod uwagę fakt, że jest ślisko, nie mam dużego doświadczenia w sportowej jeździe, a na niektórych zakrętach blisko linii toru znajdują się barierki z opon, więc zostawiam sobie spory margines bezpieczeństwa. Taka strategia okazuje się dobra. W pewnym momencie źle oceniam odległość od opon i skutkiem tego nieprawidłowo dobieram tor jazdy. Szybko chcę wrócić na właściwy, wykonując szybki skręt. W tym momencie Clio traci przyczepność i wykonuję efektowny piruet niczym mistrzowie jazdy figurowej na lodzie. Krótki czas później wraz z dwoma innymi osobami wsiadamy jako pasażerowie do samochodu pana Dariusza. Od razu widać, że wiele lat spędził w sporcie samochodowym. Ostro i odważnie brał wszelkie wiraże, a hamował chyba w ostatnim możliwym momencie. Było po nim widać duży spokój i jednocześnie był w stanie prowadzić z nami rozmowę. Jestem przekonany, że gdyby miał samochód dwa razy słabszy od mojego, byłby w stanie mnie tutaj wyprzedzić.
Refleksja
Nie będę ukrywał, że taki kurs nie jest tanią sprawą. Do wpisowego należy doliczyć koszt benzyny i naprawy ewentualnych drobnych usterek, które mogą pojawić się po kilku godzinach intensywnej jazdy. Uważam jednak, że warto w czymś takim wziąć udział. Zwiększy się nasza świadomość jako kierowców, a wyobraźnia otworzy na to, że wcale nie tak trudno wpaść w poślizg i spowodować kraksę. Nieraz o tym myślę jadąc drogą szybkiego ruchu gdy widzę jak na śliskiej drodze, na pełnym gazie wyprzedza mnie mistrz lewego pasa. Przede wszystkim takie zajęcia to dla mnie świetna zabawa, a od dawna wiadomo, że jedną z najlepszych metod przyswajania umiejętności jest nauka przez zabawę.