Łamiąc stereotypy – Grodno

W momencie gdy pada nazwa jakiegoś kraju w głowie wielu z nas pojawia się wyobrażenie jak dane miejsce prawdopodobnie wygląda. Myślę jednak, że jeśli chodzi o Białoruś i Białorusinów, wiemy niewiele.

            Pomysł na odwiedzenie tego państwa położonego za naszą wschodnią granicą pojawił się automatycznie wraz z decyzją o odwiedzeniu Kresów dawnej Rzeczypospolitej. Gdy o moim planie oznajmiłem w domu, początkowo nie spotkał się on z entuzjazmem.  Wśród argumentów pojawiały się takie, że jest to miejsce o niepewnej sytuacji politycznej, niebezpieczne i gdzie za byle co można trafić do więzienia. Ja jednak pozwoliłem sobie mieć inne zdanie i ostatecznie na Białoruś pojechałem, a skoro piszę ten artykuł, wychodzi na to, że kraj ten nie jest tak niebezpieczny jak może się wydawać.

            Wydaje mi się, że w naszym kraju na temat naszych wschodnich sąsiadów krąży wiele stereotypów, które nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością. Część osób twierdzi, że to dzikie miejsce, z wszechobecnym brudem i widoczną na każdym kroku biedą, pełne niebezpiecznych i niedogolonych typów, z panującą dyktaturą i inwigilacją czy po prostu będące komunistycznym skansenem na mapie współczesnej Europy. Czasami jest w tym trochę prawdy jednak często opinie te są niezbyt celne.

            W ciepłe, sierpniowy poranek wsiadam na dworcu w Białymstoku do autobusu, którym za chwilę ruszę do Grodna. Droga do granicy przebiega sprawnie. Zanim się do niej zbliżymy, należy pamiętać by w telefonie wyłączyć komórkowy transfer danych, aby sieć będąca spoza Unii Europejskiej nie pobrała nam wysokich kwot pieniężnych które będzie trzeba uregulować po powrocie. Na granicy zaczynają pojawia się jednak niewielki kłopot. Strażnicy postanawiają nadać priorytet międzynarodowej pielgrzymce, która idzie do Grodna. Wielka grupa ludzi przechodzi przez pas graniczny w radosnej i modlitewnej atmosferze. Do modlitewnej atmosfery zapewne daleko kierowcom, którzy z tego powodu muszą czekać 1,5 – 2 godziny. Co ciekawe, wbrew temu co można by się spodziewać, białoruscy strażnicy nie okazują się być ponurymi osobnikami o kamiennych twarzach, czekających tylko na wymuszenie łapówki, a normalnymi, często młodymi ludźmi. Spokojnie ruszamy więc dalej, a za oknem podziwiam kolorowe, wiejskie krajobrazy i piękną naturę, która nie została jeszcze w mocnym stopniu przekształcona przez człowieka. Po raz kolejny dostrzegam, że często w uboższych krajach, przyroda jest zachowana w znacznie lepszym stanie niż w państwach tzw. Zachodu.

            Grodno leży w rejonie Białorusi, do którego nie są potrzebne wizy. Trzeba jednak pamiętać o załatwieniu pozwolenia czy ubezpieczenia w czym jednak sprawnie pomagają białostockie biura podróży.  Z takiej pomocy skorzystałem także ja i tym sposobem dotarłem do tego jednego z większych miast Białorusi, ważnego dla historii Polski. Wjeżdżając główną ulicą przejeżdżam przez Plac Sowiecki. Na jego środku na niezbyt wysokiej kolumnie stoi czołg T-34 słusznie kojarzony z serialem „Czterej Pancerni”.  Maszyna nie stoi tu jednak dla bohaterskich żołnierzy i ich wiernego psa. Postawiono ją, by upamiętnić sowieckich wyzwolicieli Grodna. Jego lufa skierowana jest na zachód jakby wskazując, gdzie znajdują się przeciwnicy jedynego słusznego ustroju.

            Przed podróżą sam nieco uległem stereotypom i spodziewałem się zobaczyć szarą i  zaniedbaną metropolię, z niezbyt dobrymi drogami i  kilometrami kwadratowymi nieciekawych blokowisk. Tymczasem z lekkim zdumieniem na każdym kroku dostrzegałem równe drogi, odnowione kamienice, przystrzyżone trawniki, dobre samochody i normalnie ubranych ludzi.

            Grodno to miasto, które powstało prawdopodobnie w XII wieku i liczące dzisiaj niecałe 400 tys. mieszkańców. Choć to jedna z większych aglomeracji Białorusi, nie odczuwa się tutaj wielkomiejskiej atmosfery. Zdecydowanie jest to miejsce o barwnej historii. Należało ono do Litwinów oraz Polaków, zmagało się z najazdami Krzyżaków, a jako swoją siedzibę wybrali je królowie Kazimierz Jagiellończyk, a później Aleksander Jagiellończyk. Wszystko przebiegało pomyślnie, lecz prężny rozwój zahamowały wyniszczające wojny polsko – rosyjskie, a później trwający przez lata zabór rosyjski. Zaborcy przystąpili do intensywnej rusyfikacji. Niszczono klasztory oraz zabroniono używać języka polskiego w przestrzeni publicznej. W prywatnych domach organizowano tajne spotkania teatralne, literackie i muzyczne. Podczas I Wojny Światowej miasto znalazło się w rękach niemieckich. To jednak nie poprawiło sytuacji. Niemcy zezwalali na tworzenie się organizacji białoruskich i litewskich, polskie były jednak blokowane. Wyzwolenie i wejście w skład Rzeczypospolitej przyszło 29 kwietnia 1919 roku. Do wybuchu kolejnej wojny było to miasto polskie. Efektem tego dziś 24% mieszkańców to Polacy bądź osoby polskiego pochodzenia. Po wojnie tereny weszły w skład ZSRR, a ze względu na sytuację polityczno – ekonomiczną wielu Polaków zmuszonych było opuścić ziemie gdzie ich rodziny żyły od pokoleń.

            Nikt nie zaprzeczy temu,  że znalazłem się w miejscu, które obfituje w zabytki i miejsca opowiadające o wspólnej historii Polaków i Białorusinów. Chcąc wszystko zobaczyć, trzeba by zarezerwować dużo czasu. W całym ogromie propozycji kieruje się do wybudowanego, strzelistego  dawnego kościoła garnizonowego. Dziś jego pełna nazwa to Sobór Opieki Matki Bożej w Grodnie. Wybudowany został w roku 1907 w tak zwanym stylu neorosyjskim, będącym miksturą stylów biznatyjskich, rosyjskich, niemieckich, klasycystycznych z domieszką wschodnioeuropejskiej fantazji.

Powstał, by upamiętnić rosyjskich żołnierzy poległych w wojnie rosyjsko – japońskiej. Niewielu wie, a i ja byłem tego nieświadomy dopóki nie znalazłem się w tym miejscu, że na początku XX wieku Rosjanie chciwie wyciągali rękę nie tylko w kierunku Europy, ale i Dalekiego Wschodu. Temu jednak sprzeciwili się Japończycy, którzy brak doświadczenia i mniejszą liczbę żołnierzy nadrobili determinacją z której słyną po dziś dzień. Wewnątrz jak to w wielu prawosławnych świątyniach, mnóstwo malowideł, ikon, ozdób i parę osób szukających kontaktu z Panem Bogiem i charakterystyczny zapach wielu zapalonych świec. Przed wejściem należy pamiętać, że na Wschodzie większą uwagę niż u nas przykłada się do odpowiedniego stroju w świątyni. Jeśli wejdziemy z odkrytymi ramionami, czy spodenkami lub spódnicą powyżej kolan, to może nikt nas nie wyrzuci, ale musimy liczyć się z tym, że ktoś zwróci nam uwagę lub spojrzy nieprzychylnym okiem.

            Wychodzę ze świątyni i przechodzę na drugą stronę mało ruchliwej ulicy. Po parku krokach zatrzymuje się przed skromnym białym domem o szarej dachówce. Budynek kojarzy mi się z willą, którą widziałem w filmie „Pan Tadeusz”. Gospodynią tego domu nie był jednak żaden pan, a pani Eliza Orzeszkowa, która mieszkała tutaj w latach 1894 – 1910.  Napisała tu między innymi Ad Astrę czy Glorię Victis. Gdy Polska odzyskała niepodległość, założono tu muzeum poświęcone wybitnej pisarce. Po wojnie komunistycznej władzy nie pasowało upamiętnianie osoby ważnej dla polskiej kultury, dlatego muzeum postanowili zlikwidować.

Przez lata była tam stacja krwiodawstwa, a następnie siedziba Związku Pisarzy Białorusi. Muzeum wznowiło działalność dopiero w roku 2001 po niełatwych dyplomatyczno – biurokratycznych bojach. Choć fanem literatury nie jestem o czym świadczy fakt, że w licealnych latach moje zapoznawanie się z lekturami często ograniczone było do czytania streszczeń, muzeum jest dla mnie sporym rozczarowaniem. Ograniczone jest do dwóch niewielkich pokoików. Reszta budynku zajęta zajmują pomieszczenia Centrum Informacyjno – Edukacyjnego Biblioteki Narodowej. Jakby tego było mało, nie jest to oryginalny dom, a jedynie jego drewniana rekonstrukcja.

            Zostawiam za plecami centrum miasta i ruszam na Cmentarz Farny. Wystarczy oddalić się poza granice śródmieścia, a okolica zaczyna mieć bardziej wiejski charakter. Co krok mijam kolorowe, niekiedy drewniane domy z bujnymi ogrodami i drewnianymi, niekiedy chylącymi się ku upadkowi płotami. Wokół jest wiele zieleni, a okolica jest dosyć cicha. Gdzieś w kierunku cienia przemyka kot. W takiej scenerii zlokalizowana jest założona w roku 1792 nekropolia. Obok Cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie oraz wileńskiego Cmentarza na Rossie, to jeden z trzech najważniejszych cmentarzy na Kresach.

Na jego środku stoi strzelista kaplica. Wokół setki grobów, których stan w 90% pozostawia wiele do życzenia.  Wiele z nich jest popękanych, wręcz rozwalonych, a na niektórych nie da się już nawet odczytać danych „właściciela”. Na wszystko to spogląda wysoka figura Matki Bożej jakby ubolewając nad tym, że ludzie doprowadzili to wszystko do ruiny. Mimo to można dostrzec zapalone znicze czy świeże kwiaty. Nie da się jednak ukryć, że częściej pojawiają się polscy turyści niż rodziny leżących tu osób. A pochowano tutaj ciała Białorusinów i Polaków, którzy swoimi dokonaniami przysłużyli się społeczeństwu. Najsłynniejszą postacią jest chyba Eliza Orzeszkowa, która leży obok swojego drugiego męża. 

Nie można zapomnieć o licznych grobach obrońców tych ziem przed ekspansją Sowietów na przełomie drugiej i trzeciej dekady XX wieku. Wielu z nich było młodymi ludźmi, studentami i uczniami. Najmłodszy z nich – Tadeusz Jasiński – w chwili śmierci miał 13 lat. Ciekaw jestem czy gdyby dziś miała miejsce podobna sytuacja, młodzi ludzie równie chętnie stawili by się, aby bronić ojczyzny. Cmentarz jest oficjalnie zamknięty co oznacza, że dziś już nie chowa się na nim zmarłych. Komuniści planowali go zlikwidować, prawdopodobnie nie chcąc zostawiać śladów po polskiej historii. Metalowe elementy regularnie padają łupem złodziei, którzy później sprzedają je na skupach złomu. Co prawda jest grupa zapaleńców i aktywistów, którzy robią co mogą, by odratować chociaż cześć cmentarza. Ich możliwości i siła przebicia są jednak zbyt małe, by znacząco zmienić sytuację. Opuszczając  nekropolię myślę o bohaterstwie obrońców Grodna oraz o tym jak bardzo zaniedbano to miejsce pamięci. Jak dla mnie jest to nieposzanowanie wspólnej historii Białorusi i Polski.

            Podobnie jak w przypadku wielu miast przedwojennej Polski, do rozwoju Grodna w dużej mierze przyczynili się Żydzi. Przed II Wojną Światową stanowili oni 42% społeczeństwa, będąc najliczniejszą grupą narodową.  W 1941 roku Niemcy nałożyli na nich obowiązek pracy. Żydowską społeczność umieszczono w dwóch gettach. W pierwszym mieszkali ci zdolni do pracy, w drugim tacy, których nazistowska wizja świata uznała za nieprzydatnych. Wkrótce rozpoczęto systematyczną zagładę. W momencie wycofania się Niemców, przebywało tu nie więcej niż 50 Żydów, którym w jakiś sposób udało się ukryć. 

            Tuż obok dawnego getta znajduje się budynek straży pożarnej. Na jednej z jego ścian widnieje malunek. Nie zwracałby on szczególnej uwagi gdyby nie akt, że jedna z postaci tego dzieła ma twarz Mony Lisy. Co prawda Łukaszenko powiedział kiedyś, że Grodno jest Paryżem wschodu, myślę jednak, że rangę tego miasta trochę przecenił.

            Jak wspomniałem, myli się ten kto myśli o Grodnie jak o komunistycznym skansenie. Wizyta przekonuje mnie, że miasto nie odbiega europejskim standardom. Mimo to dostrzegam również ślady sowietyzmu, które mocno kontrastują z czystością i architektonicznymi zabytkami. Zauważyć można tablice przypominające o ważnych wydarzeniach w historii Białoruskiej Republiki Radzieckiej, a w historycznej narracji możemy znaleźć informacje o międzywojennej (w domyśle polskiej) okupacji Grodna. Na jednym z głównych placów do dziś stoi pomnik Lenina. Myślę sobie, że część Białorusinów, zwłaszcza ze starszych pokoleń chyba jednak trochę z sentymentem wspomina dawne dziesięciolecia nie oceniając ich tak krytycznie jak u nas. Część osób z kolei uważa, że taki pomnik powinien pozostać, aby przypominać o trudnych wydarzeniach XX wieku, które przecież także są częścią historii.

            Gdy po powrocie rozmawiam z kolegą, który na Wschodzie zwiedził znacznie więcej niż ja i opowiadam mu o swoim zaskoczeniu jak ładnym miastem jest Grodno, opowiada mi, że na Białorusi jest duży kontrast pomiędzy miastem, a wsią. Mogę potwierdzić, że stereotyp o brzydkim, postkomunistycznym państwie jest nieprawdziwy. Dochodzę jednak do wniosku, że tak przykładne dbanie o Grodno, miasto bardzo chętnie odwiedzane przez turystów jest w pewnej mierze zasłoną dymną. Tam gdzie turystów nie ma, takiej dbałości raczej nie uświadczymy. Zasłona ta ma pokazać, że nie jest tu wcale tak źle jak się mówi, odwrócić uwagę od kwestii łamania praw człowieka, mediów zależnych od władzy, miliardowych długów oraz przekonać jak wspaniałym przywódcą jest Łukaszenka. 

            Wracając pociągiem z Białegostoku do Poznania mam poczucie dobrze wykorzystanego czasu. Jestem pozytywnie zaskoczony Grodnem, do którego miałem okazję podróżować. Przekonuje mnie to, że lata socjalizmu nie przekreślają szansy na wprowadzenie estetyki i porządku. Trzeba jednak pamiętać, by z drugiej strony nie ulec propagandzie. Nie wszystko bowiem w państwie białoruskim jest tak piękne i wspaniałe jak grodzieńskie kamienice, ogrody i ulice.  Z wyprawy tej płynie pewna życiowa prawda, że nie można ulegać stereotypom, ale trzeba również uważać, by zbytnio nie ulec, złudnemu niekiedy, pierwszemu wrażeniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

https://moimrytmem.pl/newsletter/