W Baśniowych Zaułkach – Mdina

Mdinao tej dawnej stolicy Malty mówi się, że jest miastem ciszy. Czy jednak baśniowe miejsce wciąż zasługuje na to miano?

            Mdina to maltańskie miasto o typowo średniowiecznym charakterze, będące dawną stolicą tego minipaństwa.  W zabytkowych kamienicach stojących wzdłuż wąskich uliczek mieszka zaledwie około 300 mieszkańców. Pierwsi osadnicy żyli tu prawdopodobnie już w IV wieku przed naszą erą. Ponad 300 lat później swoją warownię założyli tu starożytni Fenicjanie. Wybór miejsca nie był przypadkowy. Osada ulokowana jest na jednym z najwyższych punktów wyspy i w sporej odległości od morskiego wybrzeża, co pozwalało odpowiednio wcześnie dostrzec nadpływające wojska i przygotować się do obrony. W czasach Imperium Rzymskiego swoją siedzibę urządził tu gubernator prowincji, z kolei w 870 roku podbili je Saraceni, którzy wybudowali otaczające je do dzisiaj masywne mury obronne. Kolejni byli Normanowie, Zakon Maltański (o którym więcej przeczytasz tutaj), napoleończycy i do lat 60 – tych XX wieku Anglicy.

Mdina – miasto ciszy?

            Mdina jest zwana Miastem Ciszy. Wyjaśnienia tego przydomku należy szukać w tym, że ze względu na unikatowy charakter, nie wolno wjeżdżać tam samochodami. Zezwolenie mają jedynie nieliczni mieszkańcy, dostawczaki, służby porządkowe czy karetki. Wśród aut dostrzegłem m.in. zabytkowego Jaguara oraz luksusowe Maserati. Ilość turystów jest tu jednak na tyle duża, że wspomniana nazwa dawno utraciła swój sens. Mijam głośno o czymś rozprawiająca grupkę chłopaków. Kawałek dalej ktoś ogląda wystawę z pamiątkami. Na niewielkim placu rozlega się śmiech dziewczyny, próbującej kilkanaście razy zsynchronizować moment swojego skoku z wyzwoleniem migawki aparatu. Ten zgiełk nie jest jednak męczący, a nadaje całości ciepłego, przyjemnego charakteru. Chcąc jednak od tego wszystkiego uciec, trzeba oddalić się ku bocznym zaułkom. W jednym z nich pozwalam sobie na uliczny żarcik. W chwili gdy nikt nie patrzy, przestawiam restauracyjne krzesła układając je w okrąg.

            Charakterystyczne są tutaj wysokie, jasne i wybudowane blisko siebie kamienice. Podobnie jak lokacja na wzgórzu, taki projekt urbanistyczny również miał swój cel. Układ i jasny kolor budynków sprawiają bowiem, że większość ulic znajduje się w cieniu, co chroni przed upalnym, śródziemnomorskim słońcem. Jasne kolory z kolei odbijają światło nie pozwalając na zbyt intensywne nagrzewanie.

            Gdy mijam imponującą, zabytkową, główna bramę miasta i przemierzam te baśniowe arterie, mam wrażenie jakby ktoś wsadził mnie do wehikułu czasu, wcisnął kilka guzików i wysłał mnie do jakiejś fantasmagorycznej krainy. Nic dziwnego, że swego czasu służyły jako plan filmowy popularnego serialu (ale nigdy przeze mnie nie oglądanego) „Gra o Tron”.  Nie jest konieczne zaliczanie po kolei każdego z zaznaczonych na turystycznej mapce zabytków. Samo spacerowanie w takim niecodziennym anturażu jest niemałą przyjemnością. Nie trzeba mocno się wysilać, aby oczami wyobraźni dostrzec tu rycerzy, księżniczki czy królewską służbę.

            Spoglądam ku oknom tutejszych domostw. Zastanawiam się jak żyje się tutejszym mieszkańcom. Muszą sobie radzić z tym, że niemal cały rok zaledwie kilka metrów poza murami ich mieszkań wędrują przybysze z rozmaitych stron świata, którzy chcieliby wszystko zobaczyć i uwiecznić na fotografiach. Nie ma jednak szans na to aby poznać wystrój ich mieszkań. Większość okien jest zamkniętych za kolorowymi żaluzjami, charakterystycznymi dla Malty. Ciekawe czy mają chronić przed upałem, czy przed wścibskimi spojrzeniami turystów, które mogą niekiedy dawać się bardziej we znaki niż palące promienie słońca. Muszę jednak przyznać, że większość odwiedzających szanuję spokój tubylców i nie ingeruje zanadto w ich poczucie prywatności.

Katedralna opłata

            W pewnej chwili z wąskiej ulicy wychodzę na obszerny plac. Od razu rzuca się w oczy imponująca, barokowa świątynia. To katedra św Pawła.  Oczywiście jej dzisiejszy wygląd różnie się od oryginalnego. W roku 1693 na Sycylii miało miejsce potężne trzęsienie ziemi. Co prawda obie wyspy dzieli kilkadziesiąt kilometrów, ale wstrząsy były na tyle silne, że zniszczyły  stojącą, wydawałoby się niewzruszenie, sakralną budowlę. W jej wnętrzach znajduje się obraz Matki Bożej, którego autorem według podań jest Łukasz Ewangelista. Czy tak faktycznie było, nie wiadomo. Pewne jest jednak to, że w środku gdzie nie spojrzeć, tam człowiek dostrzeże jakiś zacny zabytek. Na sklepieniu podziwiać można starodawne freski. Zaraz na lewo od wejścia stoi chrzcielnica, którą datuje się na rok 1495. Do zakrystii prowadzą ozdobne drzwi wykonane w 1520 roku, które jakimś cudem przetrwały sycylijskie trzęsienie ziemi. Na sklepieniu podziwiam freski, które przedstawiają sceny z życia św Pawła. Do tego niemal 1000 letni srebrny krzyż przypuszczalnie pochodzący z Jerozolimy. Jakby tego było mało, jest jeszcze kilka kaplic, których bogate zdobienia skutecznie mogą odwracać uwagę od duchowych poruszeń. Nie znam się na historii sztuki, ale myślę, że niełatwo ocenić materialną i kulturową wartość tego wszystkiego.

            Problem w tym, że większości z tych z tych nie mogę obejrzeć  z bliska. Okazuje się, że wejście do katedry jest płatne. Już kilka razy spotkałem się w popularnych, turystycznych miejscach z koniecznością uiszczania opłat za wstęp do kościołów będących szczególnym dziedzictwem historii. Co gorsza wielu ludzi nie widzi w tym niczego złego. Ja jednak zawsze byłem temu przeciwny, nawet jeśli nie są to duże kwoty. Dom boży jest miejscem, które zawsze powinno być otwarte dla każdego człowieka, a wprowadzanie opłaty za wstęp jest jak traktowanie go niczym zwykłą, komercyjną atrakcję turystyczną, którą otrzymujemy po zapłaceniu. Z pomocą przychodzi wyluzowany, maltański styl bycia. Przy głównym wejściu zauważam nieco znudzonego kościelnego strażnika. Pytam czy mogę wejść chociaż kawałek, i zrobić fotografię. Ten nie widzi żadnego problemu w tym, abym wszedł kilka metrów do środka i fotografował do woli.

            Ciekawostką jest to, że na dwóch kościelnych wieżach znajdują się dwa zegary, po jednym na każdej z nich. Jeden wskazuje minuty i godziny, drugi dni i miesiące. Maltańskie legendy przekazują, że miało to zmylić diabła, aby nie połapał się która dokładnie jest godzina przez co nie będzie wiedział kiedy przybyć na miejsce w celu zakłócenia Mszy.

Ewangelizator

            Obranie św. Pawła za patrona katedry nie jest przypadkowe. To właśnie z nim wiąże się zasianie chrześcijańskiej wiary na tych śródziemnomorskich wyspach. Była późna wiosna gdzieś pomiędzy 50, a 60 rokiem. Po wielu latach Paweł, zwany niegdyś Szawłem, postanowił wrócić do Jerozolimy. Jego postawa i poglądy sprawiły, że wielu, delikatnie rzecz ujmując, nie darzyło go sympatią, a znaleźli się i tacy, którzy chcieli go zamordować. Ewangelizatora postawiono przed rzymskim sądem, ponieważ tereny Izraela należały wtedy do Cesarstwa. Sędziowie jednak, nie widząc powodów, dla których miałby być skazany, postanowili wysłać go drogą morską do Rzymu, by tam rozpatrzono tę sporną kwestię. W roku 60 wyruszył ku Italii. Kojarzone ze słońcem i spokojem Morze Śródziemne nie było zbyt łaskawe dla żeglarzy. Potężny sztorm rozbił statek, a podróżujący wylądowali na niedużych wyspach, należących do dzisiejszej Malty. Gorliwość św Pawła w połączeniu z przyjaznym usposobieniem wyspiarzy, z którego znani są do dziś, sprawiły, że chrześcijaństwo dość szybko przyjęło się w nowym miejscu na mapie świata. Ważnym wydarzeniem był cud uzdrowienia taty namiestnika wyspy. Namiestnik ów na imię miał Publiusz, a w późniejszych latach został pierwszym biskupem Malty. Jego dom prawdopodobnie znajdował się mniej więcej w tym miejscu, gdzie dziś stoi słynna katedra. Jak widać boża Opatrzność potrafi wykorzystać przypadkowe wydarzenia, by przeprowadzić swój plan.

Emigranci

            W pewnym momencie przysiadam na zacienionych schodkach, by z ubocza poobserwować toczące się leniwie życie. Zagaduje mnie odpoczywająca nieopodal para starszych Maltańczyków. Okazuje się, że mieszkają oni w Australii, a co roku przyjeżdżają na miesiąc do swojej ojczyzny. Dla mnie czas liczony od drzwi domu do hotelu wyniósł około 8 godzin. Dla nich taka podróż trwa niemal całą dobę. Rozmawiamy dłuższą chwilę o Malcie, Polsce i Australii.

Dowiaduje się, że w latach po II wojnie światowej, państwo maltańskie zmagało się z wieloma problemami. Trzeba było uprzątnąć zniszczenia, gospodarka była słaba, panowała bieda i bezrobocie. Wtedy to wielu młodych ludzi decydowało się na emigrację za lepszym życiem. Ponieważ angielski jest tu językiem urzędowym, wybór padał głównie na któryś z krajów anglojęzycznych. Historia ta wydaje się nieprawdopodobna patrząc na stan dzisiejszej gospodarki i biorąc pod uwagę, że dziś to na Maltę przybywa za pracą wielu cudzoziemców.

             Nadchodzi czas, by ruszać dalej. Mdina to jednak małe miasto i dosyć szybko można odwiedzić wszelkie zaułki. Bramy miasta opuszczam z tego, że właśnie odwiedziłem bajkową krainę istniejącą w rzeczywistości. Może dziś, zwłaszcza w turystycznym sezonie, nie jest już miastem ciszy, ale pewnym jest, że czas płynie tu inaczej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

https://moimrytmem.pl/newsletter/